Przejdź do treści

udostępnij:

Kategorie

Polska energetyka gotowa na wojnę? Lekcje z Ukrainy

Udostępnij

Rosyjskie ataki rakietowe na ukraińską energetykę to bezcenne lekcje dla Polski. Coraz wyraźniej widać, że konieczne jest rozproszenie geograficzne generacji mocy, aby utrudnić potencjalnemu agresorowi sabotaż bądź ostrzał siłowni i sieci przesyłowych.


Nie ulega za to wątpliwości, iż mamy do czynienia z metodycznym niszczeniem infrastruktury energetycznej na Ukrainie przez ataki rakietowe Federacji Rosyjskiej. Na początku listopada prezydent Wołodymyr Zełenski poinformował komisarz UE ds. energii, Kadri Simson, że zniszczone jest już 40 proc. ukraińskich elektrowni, elektrociepłowni i sieci przesyłowych. Tymczasem 15 listopada na Ukrainę spadło około stu rakiet wywołując liczne blackouty m.in. w Kijowie. Najprawdopodobniej była to odpowiedź Rosji na niekorzystny dla niej przebieg szczytu G20.

Tego samego dnia na wieś Przewodów w Powiecie Hrubieszowskim spadła rakieta zabijając dwie osoby. Nie jest nadal jasne czy została ona wystrzelona przez Rosję. Pojawiają się także doniesienia, że może to być pocisk z ukraińskiej obrony przeciw powietrznej. To dobry moment by zastanowić się czy Polska energetyka jest gotowa na ryzyko wybuchu konfliktu zbrojnego bądź nasilenie się działań hybrydowych.

Brak energetyki rozproszonej

Rozwój OZE to nie tylko niższe ceny energii czy większa dbałość o klimat. To przede wszystkim energetyka rozproszona, którą ciężej jest sparaliżować ponieważ generacja energii odbywa się w mniej skumulowany sposób. W Polsce wytwarzanie prądu jest scentralizowane i oparte o olbrzymie bloki węglowe. Wyłączenie z użytku tylko jednego z nich, np. w Bełchatowie, skutkuje blackoutem olbrzymich obszarów (np. kilku województw). Dużo trudniej uderzyć w energetykę i sieć, w której pracuje wiele mniejszych jednostek, których lokalizacja jest rozproszona geograficznie. Tym bardziej, że konflikt na Ukrainie pozwala przypuszczać, że Rosjanie zmagają się z olbrzymimi deficytami pocisków precyzyjnych, broni rakietowej i amunicji krążącej. Ostrzał jest nieregularny, nieprecyzyjny, drony – kamikadze są pozyskiwane z Iranu.

Niezniszczalne atomówki

Wojna na Ukrainie pokazała również, że w warunkach regularnego konfliktu dobrze sprawdzają się bloki jądrowe. Są to instalacje nadzwyczajnie wzmocnione z przyczyn bezpieczeństwa (szczególnie po atakach na World Trade Center i katastrofie w Fukushimie), i w związku z tym nie jest im straszny nawet regularny ostrzał, czego niestety byliśmy świadkami ze strony wojsk rosyjskich. Newralgicznym elementem elektrowni atomowych są za to stacje transformatorowe i linie wysokiego napięcia wyprowadzające moc do systemu. Te jednak dużo łatwiej naprawić i przywrócić do użytkowania w warunkach wojskowych niż elektrownię, której cykl budowy to wiele lat (około pięciu w przypadku jednostek węglowych).

Obserwacja strategicznych linii

Obserwując konflikt ukraiński nie należy go rozpatrywać jedynie w kategoriach regularnych działań wojennych. Równie istotne jest rosnące ryzyko wykorzystania środków hybrydowych, w tym sabotażu. Wskazują na to nie tylko wybuchy w dwóch nitkach gazociągu Nord Stream 1 i jednej w Nord Stream 2, ale również skorelowane czasowo awarie podwodnego łącznika Szwecja – Bornholm i Szwecja – Polska.

Ryzyko blackoutu najpoważniejsze od lat. Awarie w Szwecji, ostrzał Ukrainy i kryzys w Niemczech utrudniają import energii

Najskuteczniejszym sposobem reagowania na takie wydarzenia jest regularny monitoring satelitarny umożliwiający wykrywanie i śledzenie tzw. dark vessels, a więc okrętów wyłączających swoje transpondery. Ze względów pogodowych nie nadają się do tego satelity optyczne, ponieważ większość roku w Europie Środkowo – Wschodniej występuje zachmurzenie, wobec którego ich sensory są bezradne. Wiedzą o tym Ukraińscy, którzy od polskiej spółki ICEYE pozyskali satelitę radarowego. Umożliwia on stałe rewizyty i podgląd wybranych obszarów/instalacji bez względu na warunki pogodowe oraz co istotne – także w nocy.

Niestety Polska nie posiada dziś odpowiednich zdolności w tym zakresie i to mimo firm prywatnych dysponujących na jej terytorium odpowiednią technologią (centrum, w którym składa się satelity radarowe i zarządza nimi na orbicie znajduje się w Warszawie). W warunkach wojennych konieczne byłoby bowiem pozyskanie własnej konstelacji zadaniowanej na potrzeby wojska, ale również doglądywania infrastruktury krytycznej. Dzierżawa czy współdzielenie takich zdolności z innymi państwami to w obecnych realiach zdecydowanie zbyt mało. Atak na SwePol Link (podwodny kabel ze Szwecji) lub Nord Balt (bałtycki łącznik szwedzko – litewski, z którego Polska korzysta) może przecież sparaliżować krajowy system energetyczny w warunkach rosnącej luki wytwórczej (oddajemy zbyt mało nowych elektrowni, wycofując zbyt dużo starych).

Co z tego wynika?

Wydarzenia na Ukrainie pokazują, że krajowy system energetyczny w Polsce jest dziś wyjątkowo podatny na wrogie działania hybrydowe, nie mówiąc już o aspekcie regularnego konfliktu zbrojnego. Przede wszystkim nie istnieje efektywny system nadzoru kosmicznego nad infrastrukturą krytyczną, który opierałby się o własne zasoby i charakteryzował odpowiednią ilością rewizyt nad krajem. Po drugie, scentralizowany charakter generacji mocy ułatwia sparaliżowanie dużych połaci państwa poprzez ich odcięcie od energii elektrycznej. Szybki rozwój OZE i inwestycje w sieci, w taki sposób by dostosować ich pracę do energetyki rozproszonej powinien poprawić tę sytuację. Dobrym rozwiązaniem będzie także realizacja własnego projektu budowy elektrowni atomowych.

Udostępnij