Przejdź do treści
Kategoria::
Kategoria

Kontrowersyjny bilans Piotra Naimskiego. Baltic Pipe ruszy we wrześniu, ale Polska i tak nie jest przygotowana na sezon grzewczy

Kwestia bezpieczeństwa energetyczno – paliwowego staje się w dyskursie politycznym coraz bardziej paląca. Obejmuje ona również sektor gazowy, mimo że obóz rządzący zapewnia o zbilansowaniu systemu od kwietnia br., kiedy rosyjski Gazprom wstrzymał dostawy błękitnego paliwa do Polski.

Problem z zapełnieniem Baltic Pipe

Pierwszym poważnym wyłomem w narracji o dużym poziomie komfortu i wykonanej pracy w zakresie dywersyfikacji dostaw gazu ziemnego do Polski stała się informacja o poziomie kontraktacji kluczowego projektu Baltic Pipe. To gazociąg o docelowej przepustowości 10 mld m3 surowca rocznie (Polska zużywa około 20 mld m3), który ma połączyć nasz kraj ze złożami norweskimi i zastąpić dostawy realizowane dotąd przez Rosję. Otwarcie magistrali jest planowane na koniec września, jednak jej przepustowość do końca roku będzie niepełna. Poza tym państwowemu PGNiG udało się dotąd zakontraktować około 4,5 mld m3 gazu na potrzeby Baltic Pipe, co stanowi nieco ponad połowę mocy zarezerwowanych w gazociągu przez spółkę. Budzi to coraz większe obawy w odniesieniu do tegorocznego sezonu grzewczego, gdy na dobre ruszy zużycie błękitnego paliwa przez przemysł (krajowe wydobycie zabezpiecza konsumentów indywidualnych).

Baltic Pipe będzie jesienią zakontraktowany tylko w połowie. Zabraknie gazu?

Dymisja Piotra Naimskiego

W lipcu doszło do dymisji pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, Piotra Naimskiego. Nieoficjalnie media informują, że jednym z powodów była sytuacja wokół Baltic Pipe. Co prawda zgodnie z prawem polityk odpowiadał za spółki operatorskie, a więc w jego gestii pozostawała budowa gazociągu, a nie kontraktacja surowca na jego potrzeby. Jednak w praktyce był on kluczowym architektem polityki energetycznej państwa i jak to bywa w przypadku państw Europy Środkowo – Wschodniej jego wpływ na sektor był dużo większy niż oficjalnie pełnione stanowisko. Wskazywały na to także liczne wypowiedzi pełnomocnika dla mediów – bardzo często wykraczające poza obszar jego kompetencji. Naimski – co jest warte podkreślenia- był również szefem zespołu ds. Baltic Pipe, co jeszcze w 2016 r. ogłaszał na swojej stronie internetowej. Jego rolą było więc koordynowanie projektu i raportowanie na ten temat własnemu środowisku politycznemu, co ułatwiała do 2020 r. także struktura stanowisk w kluczowych spółkach gazowych. Do tego momentu prezesem PGNiG pozostawał bowiem blisko związany z Naimskim – Piotr Woźniak. Był to czas, w którym zakontraktowano do Polski dostawy LNG, ale z jakiegoś powodu nie zrobiono tego samego w odniesieniu do Baltic Pipe i to mimo pełnego „komfortu geopolitycznego”.

Błędne założenia projektu Baltic Pipe

Podczas pełnienia urzędu Naimskiemu udało się narzucić mediom swoją wizję realizacji projektu Baltic Pipe, a jakakolwiek dyskusja na temat sensowności tego projektu była zwalczana. Sam postulowałem jeszcze w 2018 r. na łamach książki „Stawka większa niż gaz”, że pozyskiwanie gazu norweskiego jest możliwe przez infrastrukturę niemiecką, a więc dużo bardziej optymalne jest zbudowanie drugiego terminalu LNG niż kosztownego gazociągu. W realiach 2022 r. taki gazoport wraz z instalacją w Świnoujściu zapewniałby pełne bezpieczeństwo gazowe. Jednak jak się wydaje dla Naimskiego ważniejsze były kwestie ambicjonalne niż twarda analiza. Obecne działania związane z projektem Baltic Pipe były trzecim podejściem do projektu tego polityka  – dwa poprzednie były nieudane. To jednak moja osobista ocena wydarzeń z ostatnich lat, które definiują dziś ryzyka gazowe dla kraju. Równie ciekawie prezentują się inne specjalistyczne głosy pojawiające się w dyskursie publicznym.

Na łamach Money.pl, były prezes PGNiG Marek Kossowski, stwierdza że: „nie zaczyna się wielomiliardowej inwestycji bez zabezpieczenia kontraktów. Nie buduje się przecież autostrady, jeśli nie będą po niej jeździły samochody. Dlatego w przypadku Baltic Pipe powinno być odwrotnie, najpierw zabezpieczamy kontrakty, a w następnej kolejności bierzemy się za budowę. Zagadkowe jest więc, dlaczego ta inwestycja została w ten sposób przygotowana”.

Janusz Kowalski, były wiceprezes PGNiG i człowiek związany niegdyś z Piotrem Naimskim, w niedawnym wywiadzie dla Do Rzeczy podkreśla natomiast, że nadzór Naimskiego nad spółką Gaz System był w wielu obszarach katastrofalny. Jak podkreśla Kowalski: opóźniono rozbudowę terminala LNG w Świnoujściu i nie zbudowano pływającego terminalu LNG typu FSRU w Zatoce Gdańskiej, który miał być „backup-em” dla Baltic Pipe. Nadzór nad obiema inwestycjami od siedmiu lat sprawował Naimski.

Co z tego wynika?

Bilans urzędowania Piotra Naimskiego jako pełnomocnika rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej jest co najmniej kontrowersyjny. Jak wskazują eksperci rozpoczął on budowę Baltic Pipe mimo, że nie zabezpieczono kontraktów na potrzeby tego projektu. Przez siedem lat spółka operatorska pod nadzorem tego polityka nie rozbudowała również gazoportu w Świnoujściu, ani nie zbudowała nowego, pływającego terminalu w Zatoce Gdańskiej. W efekcie pojawia się coraz więcej głosów sugerujących, że Polska nie jest przygotowana na nadchodzący sezon grzewczy.

udostępnij: