Przejdź do treści

udostępnij:

Kategorie

W Polsce zabraknie gazu? Sytuacja jest stabilna, jednak istnieją też wąskie gardła

Udostępnij

Polska planowała rezygnację z rosyjskiego gazu dostarczanego w ramach kontraktu jamalskiego w styczniu 2023 r., jednak jest zmuszona to zrobić od kwietnia 2022 r. Czy jesteśmy na to przygotowani?

Sytuacja „na papierze” jest dobra

Ogólny ogląd sytuacji prezentuje się póki co dobrze. Operator sieci gazociągowej na bieżąco realizuje import gazu z Niemiec. Magazyny - mimo, że sezon grzewczy w zasadzie się skończył - są zapełnione w rekordowym stopniu. Mamy też działający „gazoport” w Świnoujściu i całkiem spore wydobycie własne.

Perspektywy również nie są najgorsze. W maju startuje połączenie gazowe z Litwą, które da Polsce dostęp do terminalu LNG w Kłajpedzie. W listopadzie powinien zacząć działać z częściową mocą gazociąg Baltic Pipe i łącznik ze Słowacją. To powinno stworzyć stronie polskiej spore pole manewru.

Tak to mniej więcej wygląda „na papierze” i dziś wszystko wskazuje na to, że Polska da sobie radę. Jednak czasy są dynamiczne, niepewne i warto pokusić się o postawienie przynajmniej kilku pytań, które pozwolą na bardziej dogłębną analizę sytuacji. Zwłaszcza, że może to mieć niebagatelny wpływ nie tylko na odbiorców indywidualnych, ale co istotniejsze na niektóre gałęzie polskiego przemysłu.

Zobacz także: Gazprom wstrzymuje dostawy gazu do Polski. Polska ogłasza objęcie Gazpromu sankcjami

Kilka niewiadomych

Pokuszenie się o scenariusz jesienny bez dostępu do niejawnych danych spółek państwowych działających w sektorze gazowym jest trudne, o ile nie niemożliwe. Przykłady?

Łatwo zaserwować czytelnikom docelowe moce / przepustowości projektów dywersyfikacyjnych jak Baltic Pipe czy terminal LNG w Świnoujściu, ale dużo trudniej oszacować realny poziom ich kontraktacji w momencie rozpoczęcia przyszłego sezonu grzewczego, kiedy zużycie skokowo rośnie. Mówiąc wprost, to, że jest dostępna infrastruktura, nie oznacza, że będzie nią płynął gaz w potrzebnych ilościach.

Ponadto, bazując na oficjalnych komunikatach zakładamy, że niektóre z projektów, które jeszcze nie istnieją, będą funkcjonować w momencie przewidzianym harmonogramem. Dobrze, że ten temat stał się priorytetem, ale dopóki „słowo nie stanie się ciałem” również nie mamy gwarancji, że tak w istocie będzie.

Gdyby rzeczywistość „na papierze” dawała rządzącym pełen komfort (choć żeby była jasność – jest on wysoki!), to wczoraj nie zebrałby się przecież sztab kryzysowy w Ministerstwie Klimatu i Środowiska. Najwyraźniej istnieje pewien zasób „wąskich gardeł”, które mogą jesienią tego roku skomplikować sytuację w sektorze. Pokusiłem się o zebranie kilku takich przykładów. Jednak podkreślam: kluczowe jest zachowanie spokoju, dziś sytuacja dotycząca bezpieczeństwa gazowego Polski wydaje się dobra, a przedstawione scenariusze nie muszą się zrealizować. Co oczywiście nie oznacza, że nie należy ich brać pod uwagę.

Potencjalne wąskie gardła

  • Najważniejszą niewiadomą w gazowej układance jest potencjalne wstrzymanie dostaw do Niemiec przez Nord Stream 1 (np. z powodu niechęci rozliczania dostaw w rublach przez rząd federalny). Takie wydarzenie mogłoby teoretycznie uniemożliwić import gazu z kierunku niemieckiego do Polski za pomocą połączeń międzysystemowych i tzw. rewersu na Gazociągu Jamalskim. To poważnie zakłóciłoby poczucie komfortu decydentów i mogło negatywnie wpłynąć na rynek. Aby zrozumieć powagę sytuacji wystarczy podkreślić, że Niemcy były dla polskiego operatora systemu gazowego „planem B” na wypadek opóźnienia Baltic Pipe.
     
  • Niewystarczający poziom kontraktacji Baltic Pipe, terminalu LNG w Świnoujściu lub Kłajpedzie to kolejny potencjalny problem związany z brakiem rosyjskich dostaw realizowanych do Polski i perspektywą nowego sezonu grzewczego. Czym innym są moce tych projektów, czym innym fizyczna ilość gazu jaką obsłużą. Np. dostawy do polskiego „gazoportu” skalibrowano pod kątem stycznia 2023 r. choćby w przypadku kontraktu z Venture Global LNG. Natomiast pewniakiem dla Baltic Pipe są własne złoża PGNiG na szelfie norweskim, ale pozostałe wolumeny miały być kontraktowane z rynku, co w warunkach rosnącej konfrontacji z Rosją może być problemem.
     
  • Co najmniej jedno państwo, z którym będziemy już w listopadzie zintegrowani systemami przesyłowymi, może być spokojne o dostawy gazu z Rosji – to Węgry. Niewykluczone, że ze względu na dobre relacje Warszawy i Budapesztu zakłada się, że Polska będzie mogła skorzystać z importu gazu znad Balatonu po otwarciu łącznika ze Słowacją (interkonektor słowacko – węgierski istnieje i ma dużą przepustowość około 10 mld m3). Jednak te kalkulacje mogą być błędne, ponieważ rząd Orbana od początku wybuchu wojny prowadzi konsekwentną prorosyjską politykę. Tymczasem Węgry są zaopatrywane w gaz przez rosyjski Gazprom.

Co z tego wynika?

Jesień będzie newralgiczna dla polskiego sektora gazowego. Dostępność fizyczna surowca powinna być zagwarantowana, szczególnie dla odbiorców indywidualnych, którzy według szacunków odpowiadają za ok. 35% zużycia (gospodarstwa domowe, energetyka i ciepłownictwo łącznie).

Na uwagę zasługują natomiast potencjalne „wąskie gardła”, które mogą w tym zakresie skomplikować sytuację, szczególnie w przemyśle. Nie ulega natomiast wątpliwości, że cena „błękitnego paliwa” wzrośnie, co przełoży się na kondycję spółek, które zużywają jego duże ilości - to głównie branża energetyczna, oraz chemiczna. Dzisiaj te potencjalne złe scenariusze dyskontują kursy akcji Grupy Azoty, czy Police. W debacie publicznej brakuje też rozróżnienia aspektu dostępności surowca i jego ceny w kontekście kryzysu gazowego, a w zasadzie wojny gazowej jaką spowodowały działania Gazpromu.

Udostępnij