Przejdź do treści
a
Kategorie

Czarny poniedziałek na giełdzie. Wojna handlowa Trumpa uruchomiła lawinę spadków

Udostępnij

To nie wygląda jak korekta tylko jak kapitulacja. Przynajmniej tak twierdzą niektórzy analitycy, którzy obserwują rynki z takim napięciem, z jakim anestezjolog monitoruje parametry pacjenta w stanie krytycznym. Tylko że tym razem na stole operacyjnym leży nie pojedynczy organizm, ale cały globalny system finansowy. I chociaż to Stany Zjednoczone po raz kolejny rozdają karty, to skutki politycznych decyzji rozlewają się daleko poza Potomakiem – sięgając Tokio, Szanghaju, Frankfurtu, a nawet Warszawy.

Wall Street ma za sobą nagorszą sesje od pandemii w marcu 2020

W niedzielę wieczorem kontrakty terminowe na główne indeksy amerykańskie sygnalizowały dramatyczne otwarcie tygodnia. Dow Futures traciły ponad 1300 punktów (-4,1%), S&P 500 zniżkował o 3,9%, a Nasdaq 100 – technologiczny barometr nastrojów – tracił niemal 5%. Po dwóch dniach potężnej wyprzedaży w czwartek i piątek, z których wyparowało 6,6 biliona dolarów wartości rynkowej, wielu inwestorów – zarówno instytucjonalnych, jak i indywidualnych – zaczęło mówić o zjawisku „wash-out”. Czyli: rynek wypłukał emocje, kapitulacja stała się faktem, a strach osiągnął punkt kulminacyjny.

Pretekstem do paniki były nowe taryfy celne ogłoszone przez prezydenta Donalda Trumpa. W krótkim oświadczeniu nazwał je „koniecznym lekarstwem”, które ma naprawić deficyt handlowy wobec Chin, Unii Europejskiej i „innych państw”. Rynek zareagował natychmiast: w dół poszły nie tylko indeksy w Nowym Jorku, ale też giełdy w Azji. Nikkei stracił niemal 8%, Topix ponad 6,5%. W Chinach – gdzie Shanghai Composite spadł o 4%, a Hang Seng o ponad 8% – dominowało przekonanie, że Pekin nie zamierza się ugiąć. I nie zamierzało: odpowiedź była szybka – 34-procentowa taryfa odwetowa na amerykański import.

W Europie – choć bezpośredni cios jeszcze nie padł – napięcie rośnie. Bruksela ma już gotowy zestaw środków zaradczych, które mogą uderzyć w amerykański sektor rolny i przemysł ciężki, jeśli taryfy USA zostaną rozciągnięte także na europejski eksport. Ewentualne działania odwetowe mogą pogłębić załamanie nastrojów, które już teraz ociera się o stan alarmowy.

Cła USA, a złoto, ropa i surowce. Goldman Sachs zaktualizował prognozy na 2025 rok

Między polityką a giełdą

To nie pierwszy raz, gdy tweet (wpis na X), post lub konferencja prasowa prezydenta USA prowadzi do wyparowania miliardów z portfeli inwestorów. Ale skala i tempo ostatnich wydarzeń przypominają raczej marzec 2020 roku – początek pandemii – niż „normalną” korektę. Jak zauważył Wall Street Journal, piątkowa sesja przyniosła jedną z największych jednodniowych przecen od czasów pandemii, a tygodniowy bilans to największy odpływ kapitału z rynku od kryzysu bankowego w marcu 2023 r.

Indeks VIX, powszechnie uważany za barometr strachu na Wall Street, zakończył piątek powyżej poziomu 40 – najwyżej od czterech lat. Dla niektórych to sygnał, że rynek sięga dna. Dla innych – ostrzeżenie, że do najgorszego jeszcze daleko. „To był klasyczny przykład kapitulacji” – pisze WSJ, cytując menedżerów funduszy hedgingowych, którzy porównywali piątkową wyprzedaż do „emocjonalnego oczyszczenia rynku”.

Ciekawym znakiem czasów jest również rozbieżność zachowań między inwestorami indywidualnymi a instytucjonalnymi. Ci pierwsi – wbrew dominującemu strachowi – kupują. Według danych Vanda Research, przywołanych przez WSJ, w czwartek inwestorzy detaliczni netto nabyli akcje o wartości 4,7 miliarda dolarów – rekordowy dzienny napływ. W tym samym czasie fundusze instytucjonalne nadal wyprzedają aktywa, pozostając ostrożne wobec ryzyka geopolitycznego i nieprzewidywalnych decyzji politycznych.

Philip Morris wśród giełdowej paniki. Zyn rósł o 3,5%, gdy cały rynek tonął

Czy to już dno bardziej niż dołek?

Adam Turnquist z LPL Financial przypomina, że „szukanie dołka to sztuka, nie nauka”. Ale pewne wskaźniki są wymowne: 75% spółek z indeksu S&P 500 notowane jest poniżej swoich 200-dniowych średnich – to poziomy zbliżone do tych z października 2022, kiedy rozpoczęła się ostatnia fala wzrostowa. Dodatkowo, nastroje inwestorów są na najniższych poziomach od marca 2009 roku – a więc czasów poprzedniego wielkiego krachu.

Mark Hackett z Nationwide Investment zauważa, że „dla inwestorów myślących w perspektywie 6–12 miesięcy to może być okazja, ale jeśli myślisz o najbliższych dniach – lepiej trzymaj się z daleka”. Problemem pozostaje niestabilność nagłówków: jeden komunikat z Waszyngtonu może uruchomić hossę, a jeden z Brukseli – kolejną falę wyprzedaży.

W międzyczasie, amerykańska Rezerwa Federalna obserwuje dane makroekonomiczne z uwagą godną chirurga plastycznego. Piątkowe dane z rynku pracy wciąż były solidne, ale to tylko jedno ogniwo. W tym tygodniu poznamy wskaźnik CPI oraz PPI za marzec, a także indeks nastrojów konsumenckich Uniwersytetu Michigan. Ich wyniki mogą zdecydować o kolejnych ruchach Fedu – a przez to również o losie globalnych rynków akcji.

Unia Europejska odpowiada na cła Donalda Trumpa

Jakość w dobie chaosu

Jedno nie zmienia się nigdy: w czasach zawirowań warto inwestować w jakość. Tak uważa Jed Ellerbroek z Argent Capital Management, wskazując na spółki o silnych fundamentach, jak Amazon czy Apollo Global. „W takich momentach można kupić najlepsze biznesy po cenach, które w normalnych warunkach byłyby nie do pomyślenia” – podkreśla.

Trudno dziś powiedzieć, czy właśnie rozpoczęła się nowa hossa, czy dopiero przed nami apogeum turbulencji. Jedno jest pewne: świat finansów znów wszedł w fazę, w której emocje i polityka grają większą rolę niż dane fundamentalne. I choć wielu inwestorów – zwłaszcza europejskich – ma prawo czuć się jak pasażerowie turbulencji w ciemną noc, to właśnie wtedy najwięcej można... stracić albo wygrać.

Opcjonalnie: https://zagranica.strefainwestorow.pl/

Udostępnij