Spory w rządzie pogrzebią atom. Wicepremier Sasin chce mieć własną elektrownię budowaną przez PGE – premier własną realizowaną przez Polskie Elektrownie Jądrowe?
Jak wynika z naszych ustaleń, Wicepremier Jacek Sasin miał podczas wizyty w Seulu, która ostatecznie nie doszła do skutku, ogłosić że nadzorowana przez niego spółka energetyczna PGE będzie budowała elektrownię atomową wspólnie z południowokoreańskim partnerem. Byłaby to decyzja niezrozumiała na wielu poziomach, która uderzałaby w odrębny projekt jądrowy realizowany pod nadzorem premiera Morawieckiego od początku rządów Prawa i Sprawiedliwości. Czy atom stał się elementem wewnętrznej rozgrywki politycznej?
Gonienie za „atomowym króliczkiem”
Projekt budowy pierwszej elektrowni atomowej w Polsce w okresie III Rzeczpospolitej sięga 2008 r. i rządów Platformy Obywatelskiej oraz PSL. W ciągu dwóch kadencji pełnionych przez tę formację inwestycja nie posunęła się do przodu, choć generowała koszty. W latach 2009 – 2018 spółka PGE EJ1 nadzorująca realizację atomu wydała 447 mln zł. Z czego 102 mln zł na wynagrodzenia.
Najbardziej spektakularnym symbolem imposybilizmu tamtych lat może być unieważnienie kontraktu na realizację badań środowiskowych z WorleyParsons. Firmę wybrano do realizacji tego zadania mimo licznych kontrowersji, w tym oskarżeń o doprowadzenie do opóźnień w realizacji bloku jądrowego elektrowni Belene w Bułgarii, w momencie gdy decydowała się budowa rosyjskiego gazociągu do tego państwa.
Od 2015 r. rządy Platformy Obywatelskiej i PSL zastąpiła nowa władza Zjednoczonej Prawicy. Podtrzymano chęć realizacji elektrowni atomowej, choć tempo projektu znów nie było satysfakcjonujące. Z istotnych kwestii należy wspomnieć o wpisaniu rozwoju siłowni jądrowych do strategicznego dokumentu Polityka Energetyczna Polski do 2040 r. Udało się także przekształcić spółkę PGE EJ1 w Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ) poprzez zbycie udziałów spółek energetycznych, w tym PGE na rzecz skarbu państwa. Zdawano sobie bowiem sprawę z poziomu wydrenowania finansowego krajowej energetyki (wspieranie nierentownego górnictwa, wyzwania dot. polityki klimatycznej), która została zmuszona do szybkiej transformacji w kierunku OZE.
W końcu sytuacja zaczęła się klarować. Strona rządowa, poprzez funkcję pełnomocnika ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotra Naimskiego, rozpoczęła dialog z trzema oferentami: amerykańskim Westinghouse, francuskim EDF i południowokoreańskim EDF. Cały proces był niestety od samego początku obciążony ryzykiem opóźnień. Naimski wyraźnie preferował Amerykanów: tylko z nimi państwo polskie podpisało umowę międzyrządową, tylko Westinghouse przekazało szczegółowe dane do sporządzenia oferty, ponadto to w oparciu o reaktor z USA przygotowano kluczowy raport oddziaływania środowiskowego.
Komisja Europejska prawdopodobnie zablokuje amerykański atom w Polsce. Casus Marka Woszczyka
Stało się jasne, że polityka Naimskiego doprowadzi do opóźnień w projekcie jądrowym. Zgodnie z prawem europejskim tryb bezprzetargowy w inwestycji tej skali co krajowy program atomowy jest możliwy tylko pod pewnymi warunkami. Albo tylko jeden dostawca technologii chce ją zaoferować stronie rządowej, albo tylko jeden dostawca posiada niezbędną technologię, albo inwestycja jest kontynuacją już wybranej technologii. Polska nie spełnia żadnej z tych przesłanek. To oznacza, że Komisja Europejska może wcisnąć hamulec dla strategicznej z perspektywy naszej energetyki inicjatywy, tym bardziej, że Bruksela zwykle nie patrzy przychylnym okiem na jednostronny wybór firm spoza Europy przy inwestycjach tej skali.
Zapewne m.in. z tego właśnie powodu Naimski został zdymisjonowany, zastąpił go człowiek premiera Mateusz Berger, a w kuluarach KPRM na poważnie zaczęto rozważać wybór dwóch technologii równocześnie, a więc podział atomowego tortu na dwóch oferentów. Wydaje się, że chodziło o wskazanie Westinghouse oraz EDF – tej drugiej firmy nie tylko z powodu wpływu Francuzów na Komisję Europejską, ale również ich znaczenia politycznego w kontekście odblokowania środków unijnych dla Warszawy.
Przełamanie impasu atomowego w Polsce może oznaczać konieczność wyboru dwóch partnerów PEJ
Wewnętrzna polityka dewastuje program jądrowy
Być może partycypacja projektu jądrowego pomiędzy dwie firmy pozwoliłaby przełamać imposybilizm i pchnąć projekt do przodu – także w Komisji Europejskiej. Jednak i ta propozycja stanęła pod znakiem zapytania w obliczu tarć politycznych, które mogą zaprzepaścić budowę pierwszej i kolejnych siłowni jądrowych w Polsce.
Narastający spór wewnątrz PiS pomiędzy różnymi frakcjami coraz mocniej destabilizuje realizację dużego atomu. Słabnący premier, który w ostatnim czasie stracił kluczowych współpracowników (Dworczyk, Szymański) musi iść na coraz większe ustępstwa wobec atakujących go polityków. Stąd informacje o „zgniłym kompromisie”, w ramach którego wybór oferenta w projekcie atomowym nastąpiłby tylko w przypadku pierwszej lokalizacji, a więc pierwszej siłowni jądrowej. Będzie to firma Westinghouse. Takie rozwiązanie jest dużo bardziej „rozwodniona” niż proponowana przez premiera formuła dwóch technologii, ale pozostawią furtkę na przyszłość. Furtkę, przez którą mogą wejść Francuzi, ale nie ma w tym niczego pewnego. Takie działanie być może zaspokaja potrzeby związane z wewnętrzną polityką krajową, ale z pewnością nie uchroni atomu przed opóźnieniami, ponieważ ryzyko unijnej blokady trybu bezprzetargowe wzrośnie. Jednak to nie wszystko.
Alternatywny projekt dużego atomu
Jak poinformowała Gazeta Wyborcza, „dwaj oponenci szefa rządu, minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak i minister aktywów państwowych Jacek Sasin, myślą o dodatkowym projekcie atomowym niezależnie od dużego rządowego, tym razem we współpracy z Koreą. Może po to, aby osłabić ewentualny sukces Morawieckiego”.
Rozmówcy Wzielonejstrefie.pl potwierdzają, że wicepremier Jacek Sasin miał podczas wizyty w Seulu planowanej na 17 października ogłosić, że nadzorowana przez niego spółka energetyczna PGE będzie budowała elektrownię atomową wspólnie z południowokoreańskim partnerem. Wysłaliśmy pytania prasowe w tej sprawie do MAP i PGE, jednak do momentu publikacji nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Uzupełnimy artykuł po ich otrzymaniu.
Nieudaną inicjatywę Sasina należy traktować jako pomysł równoległy wobec dotychczasowego projektu jądrowego realizowanego pod nadzorem premiera Mateusza Morawieckiego (poprzez Mateusza Bergera). Prawdopodobnie chodzi tu jedynie o PR, ponieważ według naszych źródeł mówimy o chęci parafowania niezobowiązującego listu intencyjnego. Nie wiadomo skąd PGE miałoby wziąć środki na realizację atomu oraz dlaczego miałoby się angażować w ten projekt bez umocowania w strategii rządowej (PEJ 2040)?
Na poziomie podstawowej logiki podpisywanie porozumienia z partnerem południowokoreańskim nie ma najmniejszego sensu. Przecież PGE dopiero zbywała swoje udziały w PGE EJ1, po to by przekształcić tę spółkę w państwowe PEJ i ostatecznie zarzucić zaangażowanie w energetykę jądrową. Podobnie postąpiły Tauron czy Enea, które dziś co najwyżej wykazują zainteresowanie małymi modułowymi reaktorami jądrowymi (SMR).
Najprawdopodobniej chodziło więc o politykę i sparaliżowanie działań premiera Morawieckiego w obrębie „prawdziwego” projektu atomowego. To mogłoby się niestety udać. Oferenci zaangażowani w dotychczasowe rozmowy z rządem byliby zapewne zszokowani informacjami napływającymi z Seulu.
Ostatecznie jednak Sasin nie wyleciał do Seulu, a jak słyszymy powodem tego była ekstremalnie ostra reakcja Morawieckiego. Spór jednak wydaje się narastać.
W tej sytuacji nie powinno nikogo dziwić to, że plotki na temat powrotu Piotra Naimskiego w roli pełnomocnika rządu ds. rozwoju energetyki jądrowej nie mogą się zmaterializować. Po co miałby wracać skoro „atomowy króliczek” znów przyśpieszył swoją ucieczkę?
Co z tego wynika?
Nieoficjalną informację o zaangażowaniu PGE w realizację elektrowni atomowej z partnerem południowokoreańskim należy traktować wyłącznie w kategoriach PR-owych. To element wewnętrznych walk politycznych pomiędzy wicepremierem Jackiem Sasinem i premierem Mateuszem Morawieckim. Efektem tego sporu mógłby być całkowity paraliż realizacji inwestycji jądrowych w Polsce. Potencjalna inicjatywa PGE, pozbawiona jakichkolwiek konkretów byłaby skazana na niepowodzenie, choć jednocześnie mogłaby zdestabilizować trwający od lat proces wyłaniania oferenta przez Polskie Elektrownie Jądrowe i narazić go na blokadę w Komisji Europejskiej.