Przejdź do treści

udostępnij:

Kategorie

Polski węgiel, czyli droga donikąd… "Straty które rosną"

Udostępnij

Krajowy sektor wydobycia węgla od lat zmaga się z poważnymi problemami finansowymi. Mowa nie tylko o kwestii kondycji finansowej spółek górniczych, ale również kosztach wydobycia i wysokich cenach sprzedaży, które sprawiają, że polskie „czarne” złoto tak naprawdę jest tombakiem.

Straty, które rosną


Jak wskazują eksperci oraz obserwatorzy rynku krajowy eksport węgla spadł do najniższego poziomu od 100 lat. Na równi pochyłej znajduje się także krajowy popyt, który w związku z postępującą transformacją energetyczną może zbliżyć się do zera w perspektywie 2040 r. Jednocześnie stale rosną państwowe dopłaty do sektora, które w bieżącym roku wyniosą ponad 9 mld zł, a kwota ta – w kolejnych latach – będzie stopniowo rosnąć.

Przyczyn takiego stanu rzeczy wymienić można naprawdę wiele. Kluczową kwestią są jednak stale rosnące koszty wydobycia, które sprawiają, że konkurencyjność naszego surowca jest znacznie niższa niż surowca sprowadzanego zza granicy. Węgiel importowany, pomimo dodatkowego kosztu związanego z transportem, bywa tańszy i – co ważne - lepszej jakości niż ten wydobywany u nas w kraju. Na sytuację dodatkowo wpływają również unijne regulacje klimatyczne np. te związane z emisjami CO2 (tj. systemem handlu uprawnieniami do emisji CO2, czyli ETS), które mobilizują spółki energetyczne do jak najszybszego odejścia od wykorzystywania tego emisyjnego paliwa. I choć obecnie jesteśmy świadkami swoistego pivotu w kontekście unijnej polityki energetyczno-klimatycznej, cel związany z odejściem od węgla z dużą dozą prawdopodobieństwa zostanie utrzymany.

Czytaj także: PSE: koniec węgla w polskiej energetyce już w 2036 r.

Niedobór środków, tym razem w kontekście likwidacji


Dziś w Polsce mamy do czynienia z jednymi z najdroższych cen energii w UE. Jednocześnie przed nami olbrzymie wyzwanie związane z rozwojem nisko- i bezemisyjnych źródeł, zarówno OZE, jak i tych opartych o atom. To potężne przedsięwzięcie infrastrukturalne, a przede wszystkim również kosztowe. Czy kraj, który wciąż stara się dogonić państwa zachodu stać więc na to, aby rok rocznie dotować sektor, który nie ma przed sobą perspektyw?

Zamknięcie kopalń i stopniowa transformacja sektora energetycznego są więc jedynym rozsądnym rozwiązaniem. Miliardy złotych, które dziś pochłaniane są przez działania związane z ratowaniem węgla, mogłyby zostać przeznaczone na inwestycje w nowoczesne technologie i odnawialne źródła energii. Tym bardziej, że polski rynek pracy, mimo obaw górników, jest w stanie wchłonąć znaczną część pracowników sektora wydobywczego w innych gałęziach gospodarki.

Okazuje się jednak, że pomimo obecnie funkcjonującej umowy społecznej oraz planów związanych z likwidacją niektórych kopalń proces ten może okazać się niemożliwy. Dlaczego? Ponieważ – jak wskazuje Ministerstwo Przemysłu w ocenie skutków regulacji do obecnie zaproponowanej nowelizacji ustawy o funkcjonowaniu górnictwa węgla kamiennego (UD167) – „środki zgormadzone na funduszach likwidacji zakładów górniczych […] nie są wystarczające dla przeprowadzenia procesu likwidacji poszczególnych zakładów”. Co więc należy zrobić? Oczywiście, przetransferować więcej środków finansowych, które najpewniej zostaną „zjedzone” przez żądających podwyżek górników.

Rosnące oczekiwania płacowe


Jak wskazują dane Wyższego Urzędu Górniczego wg. stanu na 31 grudnia 2023 r. w krajowym sektorze wydobycia węgla zatrudnionych było 170 445 pracowników. Z perspektywy polityków to ponad 170 tys. głosów, które mogą sprawić, że kandydat/ka przegra wybory – na poziomie samorządowym lub krajowym. Górnicze lobby dysponuje więc potężną siłą, która wzmacniana jest jednocześnie przez historyczną tradycję, a także niechęć do szybkich zmian. Z czego to jednak wynika? Czy ze strachu o znalezienie nowego miejsca pracy, czy może z powodów finansowych?

Z danych GUS wynika, że bycie górnikiem w Polsce jest zwyczajnie opłacalne. Co więcej, praca w tej branży – choć niebezpieczna – pozwala na osiągnięcie pensji, o której wiele zawodów może tylko pomarzyć. O tym jednak za chwilę. Przeciętne wynagrodzenie w sektorze sięgało kwoty ok. 12 000 zł, a mediana znajduje się w okolicach 10 000 zł. Oczywiście są to kwoty brutto, ale wciąż w porównaniu do przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw jest to kwota znacznie wyższa (wg. GUS przeciętne wynagrodzenie w grudniu 2024 r. wyniosło 8821,25 zł brutto).

W tym miejscu nie sposób zestawić powyższych danych z innym sektorem, który nie jest i nigdy nie będzie sektorem, od którego trzeba będzie odchodzić. Mowa o sektorze edukacji, a konkretnie o pracy wykonywanej przez nauczycieli. To właśnie oni przekazując wiedzę dbają o rozwój przyszłych pokoleń. Praca ta choć niełatwa nie charakteryzuje się jednak koniecznością zjeżdżania pod ziemię. W Polsce w roku szkolnym 2023/24 we wszystkich placówkach oświatowych zatrudnionych było ok. 525 tys. nauczycieli, czyli grupa prawie 3-krotnie liczniejsza niż górnicy. To właśnie ta grupa ludzi marzy o wynagrodzeniu, którego dziś bronią górnicy. Marzy także o podwyżkach rzędu kilkunastu procent, o które tak zaciekle walczą górnicy organizując liczne protesty.

Co dalej?


Sektor wydobycia węgla w Polsce znajduje się w fazie schyłkowej, a jego dalsze funkcjonowanie jest obciążeniem zarówno dla gospodarki i transformacji energetycznej kraju, jak i społeczeństwa. Utrzymywanie nierentownych kopalń poprzez kosztowne subsydia jedynie przedłuża „agonię”, zamiast umożliwiać sprawiedliwą transformację regionów górniczych. Wniosek jest więc prosty – zamykanie kopalń powinno być szybsze, a nie rozciągnięte w czasie. Obecny proceder nie służy ani górnikom, ani regionom, które historycznie związane są z węglem. Co więcej, obecna koniunktura, minimalne bezrobocie, wciąż dostępne środki na transformację sektora a także zdolność przedsiębiorstw do absorpcji pracowników z rynku wskazują wprost, że proces ten należy aktualnie oceniać jako szansę a nie wyzwanie.
 

Udostępnij