Przejdź do treści

udostępnij:

Jak inwestować w sztukę? Rozmawiamy z prof. Krzysztofem Borowskim z SGH

Udostępnij

Inwestorzy coraz częściej spoglądają z zainteresowaniem na inwestycje alternatywne, w tym na obrazy czy fotografie. O tym, czy i jak inwestor indywidualny może inwestować na rynku sztuki, jaką wiedzę musi nabyć oraz jakie szanse i pułapki na niego czekają, rozmawiamy z prof. SGH Krzysztofem Borowskim.

Dr hab. Krzysztof Borowski jest profesorem Szkoły Głównej Handlowej i jednym z najbardziej cenionych specjalistów od analizy technicznej w Polsce (w 2013 r. otrzymał tytuł analityka technicznego za 2012 r. przyznany przez „Gazetę Giełdy Parkiet”). Mało kto wie jednak, że interesuje się również rynkiem sztuki. Napisał książkę „Sztuka inwestowania w sztukę”. Do niedawna pracował jako doradca szwajcarskiego funduszu inwestującego w dzieła sztuki.

Jako osoba znająca świetnie zarówno rynek giełdowy, jak i rynek sztuki, jest idealnym rozmówcą dla tych, którzy chcieliby się dowiedzieć, jak zacząć lokować kapitał w obrazach czy fotografiach oraz czy to jest bardziej opłacalne od inwestowania w akcje.

Piotr Rosik: Panie profesorze, jest Pan znany inwestującym na giełdzie. Mniejsze grono inwestorów zna Pana jako specjalistę od rynku sztuki. Skąd się u Pana wzięło zainteresowanie sztuką i inwestowaniem w tego rodzaju aktywa?

Dr hab. Krzysztof Borowski: Początki mojego zainteresowania rynkiem sztuki sięgają okresu, kiedy pracowałem w banku inwestycyjnym w Meksyku. Ten bank miał dział wealth management, w którym był dość mocno rozwinięty segment inwestycji alternatywnych. Współpracowałem z ludźmi, którzy się zajmowali inwestowaniem w sztukę i przedmioty kolekcjonerskie, takie jak np. pamiątki po baseballistach. Bardzo mnie to zainteresowało. Stwierdziłem, że to ciekawy rynek i ciekawy sposób na oderwanie się od gry giełdowej.

Dzieła sztuki i przedmioty kolekcjonerskie to są aktywa materialne, namacalne, które można dotknąć, można się nimi cieszyć. Pewnie dlatego są uwielbiane przez niektórych inwestorów.

Inwestowanie w sztukę kojarzy mi się z wartymi wiele milionów dolarów obrazami i rzeźbami. Czy w sztukę może inwestować też przeciętny zjadacz chleba, który nie ma milionów?

Owszem, może, ale inwestowanie w sztukę będzie dla niego nieco trudniejsze, niż dla milionera. Bo te dzieła znanych malarzy, które można określić mianem blue chips rynku sztuki, powinny w długim terminie pozwalać przynajmniej na zachowanie wartości kapitału.

Dzieła znanych malarzy nie tanieją?

Owszem, zdarzają się takie okresy, kiedy tanieją. Ale mówię o bardzo długim terminie. Inwestycja w sztukę to powinna być inwestycja o horyzoncie co najmniej 10-letnim.

Czyli inwestor, kupując drogi obraz znanego malarza, ma niemal pewność, że w długim terminie na nim nie straci. Ale problem w tym, że może za taki obraz przepłacić.

Jak to? Kupuje przecież na aukcji, po cenie rynkowej...

Mechanizm współzawodnictwa często powoduje, że na aukcjach obrazy zostają upłynnione po zawyżonych cenach. Niektórzy kolekcjonerzy, albo niektóre muzea, potrafią się bić do upadłego o obiekt. I w ten sposób windują jego cenę. Dlatego każdy inwestor powinien bardzo chłodnym okiem oceniać, czy cena obrazu jest racjonalna.

To wracając do drobnego inwestora – w jaki sposób może on z sukcesem inwestować w sztukę?

Po pierwsze, drobny inwestor nie powinien kupować dzieł z niepewnego źródła. Różne targi i jarmarki, nawet tak znane jak bazar na Kole czy Jarmark Dominikański w Gdańsku, to nie są odpowiednie miejsca do zakupu obrazów. A tym bardziej nie jest takim miejscem internetowy serwis aukcyjny. Polecam kupowanie tylko w domach aukcyjnych czy renomowanych galeriach.

Po drugie, musi przyjąć sensowną strategię. Według mnie powinien zbierać pieniądze i raz w roku kupować obraz za około 10-12 tys. Powinien to być obraz artysty z niższej średniej półki, już znanego, wchodzącego w obszar zainteresowania marszandów. Taka strategia powoduje też, że inwestor nie będzie miał zbyt dużo obiektów, czyli nie dotknie go zbyt szybko bardzo przyziemny problem: gdzie wieszać lub trzymać dzieła.

Na aukcjach młodej sztuki licytacje zaczynają się od 500 zł. Jest sens na nich kupować?

Kupowanie dzieł młodych artystów to niestety ruletka. Około 1-2 proc. z nich w dalekiej przyszłości stanie się znanymi artystami. Ale trzeba kupić naprawdę dużo obrazów wielu autorów, żeby mieć szansę na strzał w „10”.

Dlaczego warto zainteresować się sztuką z punktu widzenia inwestycyjnego? Czy to dobry sposób na dywersyfikację portfela? Czy kupowanie sztuki może ochronić kapitał przed inflacją w długim terminie?

Istnieją różne opracowania, które podają różne wyliczenia co do opłacalności inwestowania w sztukę na tle np. inwestowania w akcje. Bo wynik zależy od okresu oraz od rodzaju dzieł, jakie zostały wzięte pod uwagę. Na pewno można stwierdzić, że w długim okresie inwestycja w sztukę powinna ochronić kapitał przed inflacją. A może nawet przynieść premię sięgającą około 2 proc. rocznie ponad stopę inflacji.

Patrząc się od strony czysto portfelowej, to czynniki korelacji cen dzieł sztuki z cenami akcji są zerowe albo ujemne, co pozwala zdywersyfikować portfel, tj. skonstruować bardziej efektywny portfel. Ale prawda jest taka, że jedynie niewielu inwestorów buduje prawidłowo zdywersyfikowany portfel. Popełniają oni błąd z kategorii behawioralnych, skupiając się zwykle na jednym rodzaju aktywów.

Zapewne inwestorzy często zakochują się w kupowaniu dzieł sztuki i stają się nie do końca racjonalnie postępującymi kolekcjonerami...

Dokładnie. Kolekcjoner nie stosuje dywersyfikacji. Potrafi się zadłużyć, by kupić wymarzone, upatrzone dzieło ulubionego artysty.

A jeśli ktoś już złapał przysłowiowego bakcyla i stał się kolekcjonerem, to powinien tworzyć kolekcję tematyczną, czy skupić się na jednym artyście albo szkole?

Trudno powiedzieć. Trzeba pamiętać, że na rynku sztuki bardzo duże znaczenie odgrywają mody, które trudno przewidzieć. Dobrym pomysłem jest tworzenie kolekcji z dzieł artystów, którzy w danym momencie nie są modni. Bo to, na co jest moda, jest na aukcjach drogie.

Warto także wspomnieć o ciekawej strategii, na którą mogą sobie pozwolić zamożni inwestorzy, mający czas i pieniądze na podróże. Oni często jeżdżą na Zachód i odkupują od osób fizycznych czy muzeów dzieła polskich artystów, które tam są niechciane. A które w czasach PRL-u często nie wracały do kraju z wystaw, bo koszty transportu były zbyt wysokie.

Może Pan podać przykłady mody na rynku sztuki, która przeminęła?

Doskonałym przykładem jest to, co stało się z rynkiem obrazów francuskich impresjonistów. Na przełomie lat 80 i 90 XX wieku Japończycy się nimi zachwycili i napompowali ceny do niebotycznych poziomów. Po czym w drugiej połowie lat 90 XX w. ceny obrazów Moneta, Degasa czy Renoira spadły. I to gwałtownie.

Jeśli chodzi o Polskę, to kilka lat temu modny stał się prymitywista Nikifor Krynicki. Stało się tak na skutek premiery filmu o nim. Teraz jego rysunki nie osiągają tak wyśrubowanych poziomów.

Kilka miesięcy temu mieliśmy premierę filmu o Zdzisławie Beksińskim. Ceny jego dzieł chyba jakoś specjalnie nie urosły?

To prawda. Ale Beksiński to bardzo specyficzny artysta, a jego dzieła uchodzą za „mroczne”. Nikifor jest bardzo sympatyczną postacią, stąd zapewne ludziom łatwiej było się nim zainteresować. Należy pamiętać, że jedną z podstawowych zasad inwestowania w sztukę powinno być kupowanie dzieł, które się nam podobają. By kupować sztukę Beksińskiego, trzeba być specyficznym odbiorcą, któremu nie przeszkadza mroczny obraz na ścianie.

Czym się charakteryzuje polski rynek sztuki? Czy ma odpowiednią płynność?

Polski rynek jest mały. On powoli dopiero zaczyna się rozwijać, bo w PRL-u kolekcjonerstwo było zwalczane. Widać rosnące zainteresowanie sztuką ze strony bardzo młodych inwestorów, którzy mocno interesują fotografią czy planszami komiksowymi. A segment rzeźby to totalna nisza, on prawie nie istnieje.

Polski rynek od rozwiniętych rynków sztuki różni się tym, że nie działają na nim potężne fundusze inwestujące w sztukę. Ani jako kupcy, ani jako oferujący jednostki uczestnictwa (certyfikaty inwestycyjne). Według mnie, inwestowanie w tego rodzaju fundusze w długim terminie to bardzo dobry pomysł na oszczędzanie na emeryturę.

To polski private banking nie oferuje dostępu do zagranicznych funduszy rynku sztuki?

Oferuje, ale to się nie przyjęło. Art banking to jest totalna nisza, która praktycznie stoi w miejscu. Stało się tak dlatego, że brakuje zachęt podatkowych do wychodzenia z pieniędzmi za granicę.

Jakie książki i serwisy informacyjne Pan poleca inwestorowi stawiającemu pierwsze kroki na rynku sztuki? Ja polecam Pańską książkę „Sztuka inwestowania w sztukę”.

Dziękuję. Problem w tym, że książek, które powinien przeczytać inwestor, jest mnóstwo. Powinien zacząć od zapoznania się z historią sztuki czy malarstwa. Potem powinien wybrać sobie ulubiony styl, okres, szkołę i pogłębić wiedzę w tym zakresie. Jeśli chce się stać specjalistą i znawcą, to brutalna prawda jest taka, że proces nauki będzie trwał do jego śmierci, nigdy się nie zakończy.

Jeśli chodzi o portale, to polecam artinfo.pl oraz strony największych domów aukcyjnych, takich jak Christie’s czy Sotheby’s. Tam można trafić często na ciekawe raporty. Jednak czytelnik powinien bardzo rozsądnie podchodzić do wszelkich informacji publikowanych w takich źródłach, bo musi pamiętać, że one często zachwalają to, co chcą sprzedać.

Na czym można osiągnąć największe stopy zwrotu? Na obrazach, na rzeźbach, a może na innego rodzaju dziełach sztuki, jak fotografia?

Znam badania, które pokazują, że najwięcej można zarobić na malarstwie. Generalnie jednak jest spory problem z miarodajnym mierzeniem stóp zwrotu na tym rynku. Choćby dlatego, że nie ma indeksu dla rzeźby. Nie ma centralnej bazy transakcji dokonywanych na rynku dzieł sztuki.

Jak dużą rolę w ostatecznym sukcesie inwestora na rynku sztuki pełni szczęście?

Zdarzają się niezwykle szczęśliwe „strzały”. Kiedyś prawdziwe jajko Faberge zostało zakupione na targu starci za niedużą sumę pieniędzy jako podróbka. Gdy prawda wyszła na jaw, kupiec odsprzedał je za kilka milionów dolarów. Ale takie historie to wyjątki. Regułą musi być ciężka praca, a nie fart.

Co Pan sądzi o inwestowaniu w grafiki i rysunki?

Inwestowanie w dzieła, które są unikalne, jest rozsądne. Tutaj dobrym przykładem są plansze komiksowe. Gorszym pomysłem jest kupowanie grafik, które mogą istnieć w wielu kopiach. Kupując pracę na papierze należy pamiętać, że jej autentyczność powinna być potwierdzona autografem artysty.

Wielu twierdzi, że to na co powinien uważać inwestor, to głównie koszty inwestowania. Jak wygląda pod tym względem polski rynek? Czy polskie domy aukcyjne pobierają wysokie opłaty? Wyższe, niż domy zachodnie?

Polskie domy pobierają do 20 proc. wartości transakcji. Najczęściej wszystkie opłaty ponosi kupujący, ale to nie jest reguła. Na Zachodzie opłaty są podobne. W Polsce jest może troszkę drożej.

Czyli inwestorzy ponoszą sporą opłatę na wejściu. Ale mają niemal pewność, że kupują dzieło oryginalne.

Należy pamiętać, że domy nie dają takiej gwarancji. Ale jeśli inwestor zorientuje się, że kupił falsyfikat, to może dzieło zwrócić. Jednak zanim otrzyma zwrot pieniędzy, dom zleca badanie dzieła, które musi potwierdzić to, że jest to rzeczywiście falsyfikat.

Czy dużo falsyfikatów krąży po polskim rynku? Jak pod tym względem wygląda on na tle rynków rozwiniętych?

Na aukcjach podróbek jest relatywnie niedużo. Mogą one stanowić do 5 proc. oferty. Przecież każdy dom aukcyjny dba o to, by nie wystawiać na sprzedaż falsyfikatów. Problem w tym, że oficjalnych danych nie ma, bo oczywiście domy nie chwalą się tą statystyką, bo i nie ma czym. [śmiech]

Jest taki doskonały film Giuseppe Tornatore „Kolekcjoner”. Polecam go inwestorom, bo on pokazuje mechanizmy i oddaje dobrze emocje rządzące na rynku.

Co Pan sądzi o inwestowaniu w tą najbardziej nowoczesną sztukę, typu performance nagrany na płytę DVD, albo kawałek betonu wycięty ze ściany, na którym jest street art? I czy według Pana nadejdzie rewolucja wywołana postępem technologicznym - pojawią się nowe formy sztuki w które będzie można inwestować?

Szanuję zdanie inwestorów, że chcą mieć tego typu dzieła. Ale nie sądzę, że oni na tym dobrze zarobią. Nastała taka moda, między innymi na murale. Ale ona przeminie. Bardziej rozsądne jest na przykład zbieranie fotografii murali, niż samych murali.

Jeśli chodzi o sztukę na nowoczesnych nośnikach, to nie sądzę, aby ona się rozwinęła i by można było na niej w przyszłości zarobić. Popularne pozostaną raczej te „konserwatywne” rodzaje sztuki, jak malarstwo, rzeźba, fotografia.

Jak wygląda opłacalność inwestowania w sztukę z punktu widzenia polskiego prawa podatkowego?

Po pół roku od daty zakupu inwestor może je sprzedać bez podatku. Powinien jednak pamiętać o zachowywaniu dowodu zakupu.

Inwestorzy często zapominają, że inwestowanie w sztukę wiąże się z dodatkowymi kosztami, takimi jak ubezpieczenie czy konserwacja dzieł. Czy można te koszty jakoś zmniejszyć? Można się dogadać z muzeum miejskim czy państwowym, że to ono będzie przechowywało dzieło?

Koszty konserwacji obrazu mogą być ogromne, mogą sięgnąć nawet 200 tys. zł. To zależy, w jakim stanie jest płótno, jakiej jest wielkości, kiedy ostatnio było poddawane konserwacji i jakimi farabami malowano obraz (lepszymi czy niskiej jakości).

Jeśli chodzi o dogadywanie się z muzeami, to ten wariant jest coraz trudniejszy. Muzea niechętnie przyjmują dzieła niezamówione, chyba że są to naprawdę wyjątkowe obrazy, które mają szansę trafić na stałą ekspozycję.

Jak Pan ocenia kondycję światowego rynku sztuki? Gdy popatrzymy na różne indeksy cenowe dzieł sztuki, to widać, że generalnie od 2010 roku idą one w górę i to jest podobny świetny okres, jak lata 1985-1990 i 2002-2007... Czy formuje się bańka? Czy tak jak przed kryzysem z lat 2007-09 pierwsze poważne tąpnięcie cen aktywów zobaczymy właśnie na rynku sztuki?

Inwestorzy zazwyczaj najpierw wycofują pieniądze z rynku akcji, a nie z rynku dzieł sztuki. Sytuacja z 2007 roku była wyjątkowa, bo i kryzys był wyjątkowo duży, i ceny bardzo napompowane. Obecnie ceny rosną, ale nie rosną szaleńczo. Nie widzę oznak formowania się bańki spekulacyjnej na dziełach sztuki, ale to nie oznacza, że ona się nie pojawi.

A Pan inwestuje w sztukę?

Tak, jestem kolekcjonerem na małą skalę. Zbieram dzieła artystów polskich i rosyjskich. Ale powiem szerze, że wolałbym inwestować w sztukę za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych, a na polskim rynku możliwości takiego inwestowania są bardzo ograniczone.

Dziękuję za rozmowę.

Udostępnij