Jest spora grupa polskich artystów, którzy są już tak naprawdę klasykami, a ich dzieła są niedowartościowane – mówi Martyna Listkowska
Obrazek użytkownika Piotr Rosik
17 paź 2021, 07:49

Jest spora grupa polskich artystów, którzy są już tak naprawdę klasykami, a ich dzieła są niedowartościowane – mówi Martyna Listkowska z Artefatto Art Advisory

NFT to bardzo ciekawa i perspektywiczna gałąź rynku sztuki, a wielu polskich artystów osiągnęło status klasyków i ich dzieła są niedowartościowane – twierdzi Martyna Listkowska z Artefatto Art Advisory.

Piotr Rosik (Strefa Inwestorów): Czy można powiedzieć, że pandemia pomogła polskiemu rynkowi sztuki?

Martyna Listkowska (Artefatto Art Advisory): Na pewno pandemia pomogła polskiemu rynkowi sztuki. Pojawiło się wielu nowych inwestorów i kolekcjonerów. W trakcie pandemii wyraźnie wzrosła popularność aukcji i transakcji internetowych. Wygrały na tym te największe domy aukcyjne, które już kilka lat temu postawiły na rozwój aukcji online.

W Polsce zdecydowanie jako kanał sprzedaży dominuje rynek aukcyjny, tymczasem na Zachodzie bardzo ważną rolę odgrywają targi sztuki. Te wydarzenia były odwoływane przez pandemię, co dotkliwie odczuły galerie. Organizatorzy targów także sięgali po rozwiązania wirtualne, takie jak OVR (online viewing room). Po długiej przerwie w tym roku wreszcie wracają największe imprezy, takie jak Frieze London. Z wielkim rozmachem zakończyła się właśnie w Szwajcarii jubileuszowa 50. edycja Art Basel.

Ale właściwie dlaczego Polacy zainteresowali się sztuką w trakcie pandemii?

W trakcie pandemii wielu ludzi spędzało czas w domu, pracując na „home office” i mieli okazję aby bardziej zwrócić uwagę na swoje otoczenie domowe, wystrój wnętrz. Indywidualny charakter wnętrza może kształtować właśnie sztuka czy dobry design. W naturalny sposób wzrosło więc wśród Polaków zainteresowanie tego typu oryginalnymi, kolekcjonerskimi przedmiotami. Z kolei regularni kolekcjonerzy, już aktywni na rynku, zyskali czas na zastanawianie się nad dalszymi krokami, przemyślenie dalszych zakupów, czy wymianę części kolekcji.

Już przed pandemią dużo mówiło się o potencjale inwestycyjnym, jaki ma polski rynek sztuki. Wzrosty cen dzieł były regularne i widoczne z roku na rok. Wynikający z pandemii kryzys gospodarczy przekonał wreszcie niezdecydowanych na ulokowanie środków w tego rodzaju aktywa. Rynek sztuki nie jest powiązany z rynkami kapitałowymi, nie ma więc ryzyka straty, za to przy odpowiednich wyborach szansa na zysk. Wszystkie te czynniki przełożyły się na tak spektakularny wzrost na polskim rynku sztuki.

Zobacz także: Dzieła Zdzisława Beksińskiego szybko drożeją. Zainteresowanie polskim artystą mocno rośnie

W Polsce zapewne jest niewielu kolekcjonerów sztuki…

Dane pokazują, że na Zachodzie przeciętny obywatel wydaje około 36 euro na sztukę w skali roku, a Polak około… 1,69 euro. Jednak w ostatnich latach w Polsce liczba inwestorów i kolekcjonerów aktywnych na rynku sztuki znacznie wzrosła. Nasz rynek sztuki, pomimo że jest stosunkowo młody, rozwija się bardzo dynamicznie. Mamy więc wiele możliwości, aby dogonić europejską średnią.

Nie tylko indywidualni inwestorzy mają przed sobą ciekawą perspektywę w Polsce, ale także firmy. Kolekcje korporacyjne to na pewno interesujący kierunek, w jakim może się rozwijać kolekcjonerstwo w naszym kraju. Na Zachodzie wiele jest kolekcji, które współtworzą DNA danej marki, zwłaszcza jeśli mowa o luksusowych markach modowych - przykładem mogą być Fundacja Louis Vuitton w Paryżu czy Fondazione Prada w Mediolanie. Jest też swego rodzaju tradycją, że wielkie banki budują swoje kolekcje. Chociażby w Holandii istnieje ponad 500 korporacyjnych kolekcji dzieł sztuki, a w Polsce jest ich zaledwie kilka. Nasz rynek jest dość specyficzny, przez to bardzo ciekawy.

Zobacz także: Polacy rzucili się na sztukę. Rok 2020 był bardzo udany na polskim rynku aukcyjnym, I połowa 2021 była bardzo dobra, a III kwartał 2021 był wręcz rewelacyjny

Nigdy u nas nie było dobrych warunków do rozwoju rynku sztuki…

Tak, nasza historia to rozbiory, wojny, PRL. Nigdy nie było spokoju i dobrobytu, które są potrzebne rynkowi sztuki. Z tego powodu nie ma też w Polsce wielu historycznych kolekcji. Nawet jeśli popatrzymy na kolekcję Izabeli Czartoryskiej, to jest to kolekcja przede wszystkim przedmiotów o charakterze pamiątek patriotycznych, a sztuka była tam tylko dodatkiem. Nie mieliśmy w historii swoich patronów, mecenasów sztuki o takim międzynarodowym znaczeniu jak na przykład Medyceusze we Florencji.

W dodatku, w okresach niepokojów te nieliczne kolekcje albo wartościowe obrazy były albo rozkradane, albo w ramach akcji ratunkowej wywożone gdzieś daleko za granicę. Przecież obraz „Zabicie Wapowskiego w czasie koronacji Henryka Walezego” pędzla Jana Matejki po prawie 100 latach został odnaleziony w Ameryce Południowej. Już w 1937 roku rodzina Sanguszków wywiozła go do jednej ze swoich francuskich posiadłości, później ślad po nim zaginął. Wrócił do Polski w 2012 roku.

Poza tym, w okresie PRL polscy artyści tworząc za żelazną kurtyną, w izolacji, mieli bardzo utrudnione kariery międzynarodowe…

Tak, na przykład Roman Opałka, aby zorganizować wystawę swoich dzieł w Turynie, pojechał tam jako sprzedawca silników Fiata, co oczywiście było sprytnym wybiegiem, zastosowanym w celu uzyskania paszportu i zezwolenia na wyjazd. Tylko niewielu artystom - takim jak Wojciech Fangor, Magdalena Abakanowicz, Jan Lebenstein - udało się po wojnie zaistnieć szerzej.

Warto też zwrócić uwagę, że polski rynek jest specyficzny, bo jest silnie stolico-centryczny. Bardzo mało galerii czy domów aukcyjnych działa poza Warszawą. Były próby uczynienia z Poznania drugiego ważnego ośrodka na mapie polskiego rynku sztuki, ale to nie wyszło, bo jego położenie geograficzne między stolicą Polski a Berlinem okazało się jego przekleństwem. Pandemia pomogła przełamać to ograniczenie, „zmuszając” wielu klientów z całej Polski do zakupów online. Na rynku aukcyjnym istnieje też opcja licytacji telefonicznej, wcześniej wybierana raczej tylko jako forma pozwalająca na uczestniczenie „na żywo” przy jednoczesnym zachowaniu anonimowość na sali.

Skoro polski rynek dopiero się rozwija, dopiero dojrzewa, to czy polscy klasycy z różnych epok są niedowartościowani?

Tak, taka teza jest bardzo sensowna. Proszę zwrócić uwagę, że dopiero kilka lat temu po raz pierwszy cena dzieła polskiego artysty na aukcji w naszym kraju przekroczyła symboliczną barierę 1 mln euro. To było wielkie wydarzenie, od tamtej pory kolejne rekordy pojawiają się w niespotykanej do tej pory skali.

Poza tym, gdy porównamy sobie osiągi cenowe dzieł podobnych artystów, to widać, że polscy są niedowartościowani. Chociażby włoscy artyści tacy jak Carla Accardi czy Antonio Sanfilippo, posługujący się formułą znaku w malarstwie abstrakcyjnym w podobny sposób jak Jan Tarasin, osiągają na aukcjach nawet trzykrotnie wyższe ceny. Natomiast pod względem formalnym i warsztatowym to malarstwo jest na tym samym poziomie. Jest spora grupa polskich artystów, którzy są już tak naprawdę klasykami, a według mnie ich dzieła są niedowartościowane.

A może Pani wskazać kilka nazwisk?

Erna Rosenstein – nią już od pewnego czasu interesuje się Zachód, jej prace już mocno podrożały, ale mają jeszcze sporo miejsca na wzrost wartości. Właśnie rozpoczęła się jej indywidualna wystawa w galerii Hauser & Wirth w Nowym Jorku. Kajetan Sosnowski – to artysta przez wiele lat niedoceniany, tworzący eksperymentalne obrazy chemiczne czy szyte, które są prawdziwymi unikatami, a na razie kosztują po kilkadziesiąt tysięcy złotych. Na pewno co raz głośniej będzie o latach 80. i ugrupowaniach takich jak Łódź Kaliska czy Gruppa.

Warto też zwrócić uwagę na artystów, którzy zaczęli tworzyć w III RP, oraz na sztukę feministyczną. Niedawno praca „Olimpia” Katarzyny Kozyry sprzedała się za 180 000 zł, a to jest fotografia. Generalnie, uważam, że nadchodzi dobry czas dla dzieł tworzonych przez kobiety, a ma to związek z przemianami społecznymi. Na przykład prace Natalii LL odnotowały znaczący wzrost wartości po tym, jak zostały zaprezentowane na Frieze w Nowym Jorku. Zestaw fotografii z cyklu „Sztuka konsumpcyjna” z 1974 roku kilka miesięcy temu sprzedano w Sotheby’s za prawie 13 000 funtów. Z artystek przedwojennych to Zofia Stryjeńska, której gwasze 10 lat temu kosztowały po około 20 000 zł, a teraz kosztują po 80 000 zł i więcej. Ja osobiście bardzo się cieszę z tego, że kobieca sztuka wchodzi na salony.
 

K. Kozyra – „Olimpia” (1996), cena 180 000 zł

olimpia

Źródło: DESA

Zobacz także: Zwykli i skromni urzędnicy zbudowali wielką kolekcję dzieł sztuki - oto jak tego dokonali

Jest przekonanie na rynku, że generalnie prace na papierze autorstwa polskich klasyków jeszcze są okazją, bo najpierw drożały obrazy olejne.

I to jest słuszne przekonanie. Początkujący inwestor, czy taki dysponujący mniejszym budżetem, może zacząć właśnie od prac na papierze. Technika olejna jest uważana za szlachetną, dlatego to ona cieszy się największym wzięciem. Uważam jednak, że niektóre prace na papierze są fantastyczne, nie odbiegają atrakcyjnością od obrazów olejnych, a przykładem mogą być dzieła Andrzeja Wróblewskiego, czy Tomasza Tatarczyka. Ciekawe okazje cenowe można spotkać w przypadku rysunków teatralnych Tadeusza Kantora. Polecam też śledzenie rynku fotografii czy rzeźby.

A co Pani sądzi o kupowaniu prac prosto od artystów?

Na dojrzałym rynku sztuki sprzedażą prac i reprezentowaniem artystów zajmują się galerie. Spełniają one bardzo ważną rolę, w dzisiejszym świecie artysta musi uczestniczyć w międzynarodowym obiegu sztuki, jego prace powinny być pokazywane na targach, wystawiane w instytucjach. Wymaga to dużego nakładu pracy i czasu. Artysta powinien przede wszystkim mieć możliwość skupienia się na pracy twórczej.

A co doradziłaby Pani inwestorowi giełdowemu, który wpadłby na pomysł zakupu tylko jednej pracy, jednego dzieła, bo chciałby zdywersyfikować portfel wart kilka czy kilkanaście milionów złotych?

Jeśli oczekiwałby stabilnego wzrostu i dużej pewności, to zdecydowanie sztuka dawna. Ale nie byle jaki obraz, tylko najlepiej dzieło klasy muzealnej. Jeśli chciałby jednak nieco zaryzykować, by to dzieło było aktywem z dużym potencjałem wzrostowym, to warto bardziej stawiać na sztukę współczesną.

Inwestor w sztukę musi pamiętać, że kupując jedno dzieło musi wziąć pod uwagę naprawdę wiele czynników, takich jak stan zachowania, wymiary, technika, czy dzieło pochodzi z szczytowego okresu twórczości, czy ma wszystkie typowe cechy dla stylu artysty. Warto zwrócić uwagę na proweniencję, czyli pochodzenie dzieła. Przy dużym wartościowo zakupie zalecam korzystanie z pomocy specjalisty. To naprawdę skomplikowane. Ostatnio program wyposażony w sztuczną inteligencję odkrył, że jeden z obrazów uważany od setek lat za dzieło Rubensa - chodzi o „Samsona i Dalilę” - to fals. I teraz londyńska National Gallery ma problem, bo kupiła go od Christie’s w 1980 roku za rekordową wtedy sumę.

Odradza Pani kupowanie modnych dzieł? Czy mamy obecnie modę na Jacka Malczewskiego czy Zdzisława Beksińskiego? Kilka dni temu padł historyczny rekord, bo obraz „Postać” Zdzisława Beksińskiego został sprzedany za 1,92 mln zł, tymczasem ta sama praca w 2012 roku została sprzedana w Desa Unicum za 72 tys. zł. A w 2020 roku aż 12 obrazów Malczewskiego poszło za ponad 1 mln zł.

Wydaje mi się, że Jacek Malczewski i Zdzisław Beksiński to są tacy klasycy, których dzieła będą trzymały wartość. Obaj mają już swoje stałe miejsce w polskiej historii sztuki, nikt im tego nie odbierze. Ale kilka lat temu zapanowała moda na Rafała Malczewskiego, syna Jacka, i widać było wysoki wzrost cen tego artysty. Jednocześnie kontynuowany jest na rynku zwrot w kierunku sztuki z kręgu zakopiańskiego.

Obecnie widzimy wyraźną modę na nurt fantastyczny. Ja to po części rozumiem, bo fantastyka łatwo przemawia do ludzi. Jednak wielu artystów tworzących w tym nurcie to są często naśladowcy choćby Beksińskiego. Trzeba zachować ostrożność - w kanonie historii sztuki pozostają dzieła wybitne, nowatorskie. Zerwanie z tradycją to jeden z wyróżników XX-wiecznej awangardy. Rynek sztuki bywa kapryśny i nieprzewidywalny, ale zawsze funkcjonuje w odniesieniu do tego, co historia sztuki jako dziedzina uznaje za najbardziej wartościowe.
 

Z. Beksiński, „Postać” (1978) - 1,92 mln zł

Zdzisław Beksiński Postać

Źródło: DESA
 

A co Pani sądzi o aukcjach młodej sztuki? Jakie są szanse, żeby tam złowić okazję?

Te aukcje są dobrą zachętą do kolekcjonowania i do nauki licytacji. Jeśli szukamy „drugiego Sasnala” warto być na bieżąco z tym, co dzieje się w galeriach. Tu jednak też trzeba mieć zarówno wiedzę, jak i intuicję. Jeśli chcemy inwestować w młodych artystów, to należy obserwować kariery wybranych, patrzeć gdzie udaje się im wystawiać swoje prace. Budowa wartości trwa latami, ale ona jest namacalna, ją widać i można ją śledzić.

Jeśli chodzi o kolekcjonowanie, w bardzo długim terminie, to jakie ma Pani porady? Jak tworzyć kolekcję? Jaki ona powinna mieć profil, by za 20-40 lat była wartościowa?

Kolekcję warto dopasować do własnej osoby, do swojego gustu, swoich zainteresowań czy drogi zawodowej. Tutaj nie ma łatwej recepty na sukces. Można obserwować bardziej doświadczonych kolekcjonerów, takich jak Grażyna Kulczyk, Marek Roefler czy Werner Jerke. Cechą wspólną ich zbiorów jest określony profil kolekcji, a następnie konsekwencja, oraz praca włożona w promocję - czyli wydawanie publikacji czy organizowanie kuratorowanych wystaw.

W tym roku widzimy prawdziwe szaleństwo wokół NFT. Czy tokeny niezamienne zrewolucjonizują rynek sztuki? Co Pani sądzi o tej technologii i o tym zjawisku?

To nowa, ale bardzo ciekawa i perspektywiczna gałąź rynku. Dużo tu technologii, mniej sztuki w tradycyjnym wydaniu. Praca, od której zrobiło się o NFT głośno, czyli „Everydays: The First 500 Days”, której autorem jest artysta o pseudonimie Beeple, wymyka się tradycyjnym kategoriom opisu dzieła sztuki. Nie jest to przecież ani do końca ani fotografia, ani kolaż. Nie ma tu też fizycznego nośnika, który można sprzedać, jak przy pracach wideo czy zapisach performance. Ale znów wracamy do bardzo ważnej kwestii nowatorstwa, kreatywność artystów nie ma granic. Wiem, że powstają już pierwsze inicjatywy tego typu na polskim rynku i na pewno będę się im bacznie przyglądać.

To na koniec: jaka jest Pani jedna najważniejsza porada dla osoby, która myśli o inwestowaniu czy kolekcjonowaniu sztuki?

Pomocna jest wszechstronna wiedza dotycząca historii sztuki, warto orientować się w wystawach, bywać na targach sztuki, w galeriach, obserwować notowania aukcyjne, czytać branżową prasę. Do tego trzeba dodać własny gust i nieustannie nad nim pracować - to bardzo ważne, aby kupować prace, które nam się podobają. Te wszystkie elementy dają szansę, na to że nasze decyzje inwestorskie związane z zakupem dzieł sztuki będą trafne i opłacalne w dalszej perspektywie czasowej. Jednocześnie istotna jest wartość dodana wynikająca z uczestnictwa w rynku sztuki, możliwość obcowania z dziełami, rozwijanie pasji. Nie należy kierować się modami, które przychodzą i odchodzą, czy też rekordami aukcyjnymi.

Dziękuję za rozmowę.

Martyna Listkowska – Prowadzi firmę Artefatto Art Advisory. Absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Od lat zawodowo związana z rynkiem sztuki w Polsce, pracowała zarówno w galeriach sztuki, jak i w czołowym domu aukcyjnym w Polsce. Wiedzę o rynku sztuki zdobywała także w Sotheby’s Institute of Art London oraz Università Cattolica del Sacro Cuore Milano.

Na ilustracji do tekstu wykorzystano obraz “Wiosna” (1914) Jacka Malczewskiego (cena: 1,9 mln zł, DESA).

Śledź Strefę Inwestorów w Google News

Sprawdź więcej artykułów i analiz

Więcej praktycznej wiedzy o inwestowaniu na giełdzie, takiej jak analizy, artykuły, czy portfele edukacyjne, znajdziesz w części premium serwisu StrefaInwestorow.pl. Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.