Przejdź do treści

udostępnij:

Kategorie

Chiny borykają się z brakiem węgla! Kryzys energetyczny na świecie trwa, czy grozi Polsce?

Udostępnij

Po dramatycznej w skutkach pandemii wirusa SARS-CoV-2 i niepokojących sygnałach upadku giganta Evergrande, przyszedł czas na kolejne zachwianie w Chinach, tym razem dotyczące systemu energetycznego.

Przestoje w dostawach energii, straty rzędu nawet 10 centów na 1 kW oraz widmo spowolnienia gospodarczego lub przynajmniej utraty rozpędu – to tylko niektóre z efektów okoliczności, z którymi obecnie borykają się Chiny. Polsce obecnie raczej to nie grozi, mimo iż nasz system w znacznie większym stopniu opiera się o źródła emisyjne, jednak przyszłość nie wygląda już tak kolorowo. Średnioterminowy zwrot energetyczny, który rząd planuje przeprowadzić w oparciu o gaz ziemny, którego – dla odmiany w stosunku do węgla – nie mamy, może doprowadzić nas na bardzo podobną ścieżkę. Organizacje klimatyczne alarmują, że jest to ścieżka, której każdy wolałby uniknąć.

Zobacz także: Kryzys energetyczny, wzrost cen prądu i surowców, energia atomowa i zielona inflacja - Piotr Maciążek - Podcast 21% rocznie jak inwestować

Kryzys goni kryzys

Genezę obecnych problemów energetycznych Chin możemy podzielić na dwa czynniki inicjujące. Pierwszym z nich są ograniczenia wydobywcze i transportowe wpływające na podaż węgla, gazu i ropy naftowej oraz rozregulowane łańcuchy dostaw, których pokłosie obserwujemy jako rosnące ceny tych surowców na globalnych giełdach towarowych – efektem tej sytuacji są przerwy w dostawie paliwa do elektrowni zasilających Państwo Środka. Drugi czynnik dotyczy nowej polityki energetycznej Chin, które w dążeniu do wypełniania celów klimatycznych zobowiązały się do zmniejszenia energochłonności, czyli zużycia energii na jednostkę wzrostu gospodarczego, w 2021 roku o 3% (a o aż 25% w 2025 roku, przy szczytowej emisji w 2030 roku). Gdy sytuacja wypłynęła na światło dzienne, chińskie zapasy węgla były w stanie pokryć około 18 dni zapotrzebowania. Zdaniem Pekinu jest to niebezpiecznie niski margines operacyjny, przez co władze państwa zmuszone były wprowadzić restrykcje w dostępie do energii elektrycznej. Nieustanne przerwy w dostawie prądu najbardziej dotknęły północno-wschodnią cześć Chin – rząd zdecydował się wprowadzić ograniczenia w dostępie do energii, które po rozszerzeniu obejmują w różnym stopniu około 20 prowincji. Przerwy w dostawach prądu trwają nawet kilka godzin dziennie i uniemożliwiają korzystanie z niemal wszystkich narzędzi pracy oraz konsumpcji podstawowych zasobów, do których zalicza się przede wszystkim wodę. Produkcja żywności w wielu regionach została zawieszona, zakłady przemysłowe produkujące cement, stal czy aluminium zmuszane są do zmiany trybu pracy w taki sposób, aby omijać czas szczytowego zapotrzebowania. Agencja Yicai Global ostrzega, że przerwy w dostawach energii elektrycznej w mniejszym lub większym stopniu mogą potrwać aż do marca 20220 roku. Naturalnie nie wszędzie sytuacja jest aż tak zła, jak przedstawiają ją zagraniczne media, jednak szacuje się, że objęte ograniczeniami w konsumpcji prądu regiony odpowiadają aż za 66-70% chińskiego PKB.

W miarę nasilania się problemów, zarządca chińskich sieci elektroenergetycznych zobowiązał się do utrzymania dostaw energii elektrycznej dla klientów indywidualnych i podjęcia wszelkich starań o zaspokojenie przynajmniej podstawowych potrzeb energetycznych podczas tej zimy. Obecnie Państwo Środka skupia się przede wszystkim na opanowaniu sytuacji oraz zapewnianiu dostaw surowców na nadchodzącą zimę. Państwowy serwis „China Energy News” poinformował, że zapasy węgla energetycznego w elektrowniach są krytycznie niskie. Chińskie kopalnie już teraz pracują na obrotach znacznie przekraczających 100% normy, aby sprostać wysokiemu zapotrzebowaniu. Przedstawiciel jednego z koncernów energetycznych wyjaśnił, że spółka szuka węgla absolutnie wszędzie, ale bez względu na koszt wydobycia, ale niestety nie jest łatwo go znaleźć – dziś to nie koszty są problemem, ale dostępność. Rząd gotów jest zapłacić bardzo wysokie ceny, aby kluczowe sektory gospodarki dalej mogły funkcjonować, a ceny te dochodzą miejscami nawet do 300 dolarów za tonę. Sytuacja ta ma także inne następstwa – elektrownie nie mogą przerzucić rosnących kosztów na konsumentów, przez co w całym systemie pieniądze „przepalane” są na masową skalę. Przedstawiciel jednej ze spółek produkujących energię potwierdził, że obecnie elektrownia traci 10 centów na każdy kilowat wytworzonej mocy. To z kolei wymaga otwierania kolejnych i kolejnych linii kredytowych, co na pewno nie przyczyni się do zmniejszenia zadłużenia chińskich gigantów.

Wydaje się, że po raz kolejny świat przeoczył bardzo ważny gospodarczy szczegół, który zdeterminował bieżące funkcjonowanie Państwa Środka. Polski system energetyczny aż tak bardzo nie odbiega od struktury chińskiej energetyki – w 2020 roku w Chinach około 68% energii produkowano ze źródeł cieplnych, podczas gdy w Polsce było to około 80%. Czy możemy zrobić coś, aby nie dopuścić do takiej sytuacji na naszym podwórku? Naturalną odpowiedzią byłoby „tak”, gdyby nie średnioterminowe plany rządu.

Zobacz także: Ceny energii w Europie będą spadały, ale w Polsce prąd w najbliższych latach będzie drożał uważa Goldman Sachs

Lekcja na przyszłość

Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na zapotrzebowanie energetyczne – uprośćmy je do prostego zestawienia mocy wytwórczych. W 2020 roku w Chinach około 5184 TWh energii wyprodukowanych zostało ze źródeł cieplnych, podczas gdy w Polsce było to… około 126 TWh. Z oczywistych względów, przy podobnym zużyciu surowca znacznie łatwiej jest zapewnić jego mniejszą ilość. Co więcej, przy niewysokim zapotrzebowaniu na energię, relatywnie łatwo jest ją pozyskać płacąc wystarczająco dużo sąsiadom, o ile oczywiście ci nie cierpią z podobnych problemów (ba, zgodnie z mechanizmami Unii Europejskiej, do takiej pomocy jesteśmy wręcz zobowiązani) – Chiny mają tę możliwość mocno ograniczoną przez wzgląd na swoją bezprecedensową wielkość oraz napiętą sytuację w regionie. Sprawy tej nie ułatwia sytuacja globalnej rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi, które doskonale zdają sobie sprawę ze słabych punktów w chińskim łańcuchu dostaw oraz zależności Chin od zewnętrznych dostaw. W literaturze amerykańskiej myśli geopolitycznej wielokrotnie przewijał się scenariusz potencjalnej blokady cieśniny Malakka we współpracy z sojusznikami z regionu, przede wszystkim z Singapurem, w odpowiedzi na zbyt agresywną ekspansję militarną, co w zasadzie odcięłoby Chiny od dostaw energii i uniemożliwiło im dalszy wzrost gospodarczy (korzystna umowa dostaw gazu z Rosji jest niewystarczająca przez ogromne ograniczenia przesyłu). Pozwala to wnioskować, że amerykański wywiad cały czas monitoruje przepływ paliw w kierunku Państwa Środka, które dodatkowo raczej nie może liczyć na wsparcie sąsiadów z przyczyn skali.

Chińskie rezerwy węgla to około 150 miliardów ton, Polska dysponuje między piętnastoma a osiemnastoma procentami tych zasobów. Oceniając łatwość wydobycia oraz potencjalne zapotrzebowanie, obecnie znajdujemy się w znacznie lepszej sytuacji – jeśli jednak chodzi o presję na zmianę polityki emisyjnej, ciąży na nas znacznie większy ciężar, ponieważ zobowiązani jesteśmy nie tylko własnymi deklaracjami, ale też wspólną polityką Unii Europejskiej. Co więcej, w kalkulacjach tych warto wskazać, że elektrownie węglowe są obecnie reliktem przeszłości – węgiel przestał już być paliwem przejściowym w transformacji energetycznej, a zaczął być przeżytkiem. Unia Europejska jako paliwo przejściowe traktuje obecnie gaz, z którym Polska wiąże duże nadzieje… na przyszłość (sic!). Nawet jeśli obecnie raczej nic nam nie grozi, to przyszłość energetyczna Polski nie prezentuje się w średnim terminie zbyt optymistycznie.

Zobacz także: Człowiek odpowiada za zmiany klimatu i czeka nas katastroficzna przyszłość - wynika z raportu IPCC, który determinuje politykę UE i ONZ

Zamiast węgla – gaz

We wrześniu tego roku organizacja klimatyczna Ember wydała raport zatytułowany „Polska na gazie”, który stanowi rozszerzenie wcześniejszej krytyki Polityki Energetycznej Polski do 2040 roku (PEP2040). Analitycy zauważyli, że Polska planuje obecnie największą w Europie i jedną z największych na świecie ekspansję energetyki gazowej, dzięki której w relatywnie krótkim terminie staniemy się trzecim największym państwem Unii Europejskiej pod względem wytwarzania energii elektrycznej z gazu. Wykorzystanie gazu ziemnego ma wzrosnąć z około 14 TWh w 2019 roku do 54 TWh w 2030 roku, co przełoży się na zainstalowanie około 8,2 GW nowych mocy gazowych netto. Co ważne, wcale nie oznacza to, że 2030 rok będzie ostatnią datą wzrostu zainstalowanych mocy, bo te mają rosnąć do około 15,7-15,8 GW w 2040 roku (obecnie moce te wynoszą około 3,2 GW). Ember zakłada, że planem Polski jest konwersja mocy węglowych na gazowe, a obecnie zaplanowane projekty znacząco przekroczą założenia PEP2040 – według szacunków analityków, o ile część projektów nie zostanie wycofana, możemy oczekiwać niecałych 13 GW mocy gazowych już w 2030 roku. Odejście od gazu wcale nie będzie takie proste, jak wcześniej zakładano, bo – jak wnioskowaliśmy ostatnio w oparciu o raport Goldman Sachs – nawet w docelowym systemie energetycznym potrzebne będą elektrownie szczytowe funkcjonujące w oparciu o gaz lub wodór.
 

Wykres 1. Planowana zmiana produkcji energii elektrycznej z gazu ziemnego – 2019-2030

Planowana zmiana produkcji energii elektrycznej

Źródło: opracowanie – Ember (ember-climate.org).
 

Zgodnie z analizą, 70% planowanego przyrostu mocy z gazu ziemnego dotyczy wyłącznie produkcji energii elektrycznej – agencja Ember zwraca uwagę, że niesie to za sobą liczne problemy i zagrożenia. Pierwszym z nich jest fakt, iż Polska nie posiada wystarczająco dużych złóż gazu ziemnego. Ba, o ile w przypadku złóż węgla nie mamy się czego wstydzić, bo leży u nas 2,5% globalnych złóż, złóż gazu jest w Polsce bardzo mało, bo tylko 0,04% całości, niecałe 3 biliony stóp sześciennych (Rosja, dla przykładu, ma około 1700 bilionów stóp sześciennych gazu ziemnego). Jeśli władze Polski chcą oprzeć średnioterminowy etap transformacji energetycznej na gazie, będą musiały go importować – a, jak pokazuje obecna sytuacja w Chinach, opieranie się na imporcie surowców energetycznych jest bardzo, ale to bardzo ryzykowne. Podstawowym ryzykiem, z którym będziemy zmagali się w przyszłości, będzie nie tylko łaska lub niełaska państw posiadających duże złoża gazu, od której będą zależały dostawy gazu ziemnego do Polski, ale także ryzyko zmiany cen surowca. W sytuacjach takich jak obecna, związanych z dysproporcją między popytem i podażą, ktoś będzie musiał ponieść dodatkowy koszt, a najpewniej poniesie go konsument – nawet jeśli zakładamy, że ceny gazu ziemnego w przyszłości się ustabilizują, stabilizacja ta może nastąpić na poziomach znacznie przekraczających średnią z ostatnich 10 lat. W takim przypadku Polska przyszłość energetyczna może być podatna na negatywne szoki podażowe gazu ziemnego – a takiemu scenariuszowi wcale nie jest daleko do obecnej sytuacji Państwa Środka.

Obecnie ceny gazu ziemnego notują historyczne szczyty w związku z mroźną zimą na półkuli północnej, przez którą lokalne rezerwy zostały mocno uszczuplone. Dostawy gazu na dziś są w Polsce wyceniane na 305 zł/MWh, absolutnie najwyżej w historii, dziesięciokrotnie więcej niż rok temu. Sam koszt wytwarzania energii elektrycznej z gazu wzrósł w Polsce w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy czterokrotnie. Jako kolejne powody ekscesu, Ember wskazuje przekierowanie ciekłego gazu z Europy do Azji, gdzie wysokie zapotrzebowanie na gaz oraz wysokie ceny przechylają szalę rynku, a także zmniejszony tranzyt gazu z Rosji przez Ukrainę. Zbliżająca się do Europy zima wskazuje na to, że obecny trend wzrostowy cen gazu ziemnego może się w krótkim terminie utrzymać, szczególnie jeśli końcówka roku będzie mroźna. Ember zaznacza, że historycznie ceny gazu cechowała dość duża zmienność, choć zmienność znacznie niższa niż obecnie obserwowana, przez co wybrana przez Polskę – państwo bez dużych zasobów naturalnych gazu ziemnego – droga może być niepotrzebnie ryzykowna.

Dla uspokojenia dodajmy tylko, że obecnie magazyny gazu w Polsce są niemal pełne. W Polsce możemy odetchnąć z ulgą, choć w Europie nie jest tak kolorowo, wielu z naszych sąsiadów już teraz boryka się z niedoborem tego surowca, a zapasy na zimę są w Unii Europejskiej najniższe od lat. Na toasty jest jednak zbyt wcześnie – w sytuacjach kryzysowych będziemy musieli pomóc innym państwom członkowskim.
 

Wykres 1. Przeciętne miesięczne ceny gazu w Europie: 2010-2022E

Przeciętne miesięczne ceny gazu

Źródło: opracowanie – Ember (ember-climate.org).

 

 Zobacz także: Pierwszy mały reaktor jądrowy ruszy w Polsce w 2030 roku, a kolejne będą oddawane co rok

Zamiast gazu – OZE?

Agencja zwraca uwagę, że jest to ryzyko niepotrzebne przede wszystkim z jednego powodu – gaz ziemny jest tylko półśrodkiem, który nawet mimo relatywie niskiej emisyjności poważnie zanieczyszcza środowisko w procesie spalania (np. poprzez uwolnienia metanu). Jest to jednak, niestety, półśrodek, od którego możemy się uzależnić tak łatwo, jak łatwo uzależniliśmy się od węgla, a który planujemy wdrażać na długi termin. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie emisyjność gazu stojąca w sprzeczności z wysokimi oczekiwaniami klimatycznymi względem Polski. Podczas gdy Europa traktuje gaz jak przejściowe zło konieczne i już planuje jak od niego odejść, rząd RP rozważa przerzucenie energetyki na nowy surowiec. Unia Europejska patrzy na to groźnym okiem – Ember ostrzega, że w przyszłości źródła finansowania projektów gazowych mogą być ograniczone przez wzgląd na emisyjność tego źródła energii (Unia Europejska uważa je za źródło szkodliwe, choć mniej szkodliwe niż węgiel – obecnie przepisy klasyfikujące inwestycyjne projekty energetyczne nie zostały jeszcze uchwalone), spaść mogą także rentowności. Jeśli wdrożone zostanie proponowane finansowanie projektów ograniczone do źródeł emitujących do 270 g CO2/KWh, opieranie mocy wytwórczych na gazie ziemnym może być po prostu nieopłacalne.

Zdaniem analityków Ember, Polska obrała bardzo nietypową i raczej nieefektywną strategię przejściowego etapu transformacji energetycznej, która dodatkowo obarczona jest wysokim ryzykiem. Co więcej, zdaniem ekspertów agencji, nie jest to scenariusz, na który jesteśmy skazani przez trudną sytuację wyjściową – według opracowanych modeli, Polska może pozwolić sobie na ograniczenie mocy gazowych do zaledwie 6 GW, skupiając się przy tym na rozbudowie mocy pochodzącej z OZE. O ile ruch ten może wymagać większych inwestycji i nie wyeliminuje gazu całkowicie, to nie tylko znacząco obniży on emisyjność polskiego sytemu energetycznego w długim terminie, ale także oszczędzi dużo czasu, zapobiegnie inwestycjom pośrednim oraz nie odetnie nas od unijnych zasobów kapitałowych. Bardzo możliwe, że oszczędzi to też dużo pieniędzy – przede wszystkim pieniędzy konsumentów. Zdaniem agencji Ember, obecnie obrana ścieżka może trwale utrudnić nam osiągnięcie zeroemisyjności do 2050 roku oraz uzależnić nas od gazu nawet po tym czasie. W końcu, niepotrzebne ryzyko może zbliżyć przyszłą sytuację energetyczną Polski do obecnej sytuacji Chin – a jest to scenariusz, którego za wszelką cenę musimy próbować uniknąć.

Zobacz także: Mały reaktor modułowy to sposób, aby przemysł prywatny i państwowy tworzył energię dla siebie – czy Państwo na to pozwoli?

Udostępnij