Rząd chce w latach 40stych ręcznie ograniczać OZE robiąc miejsce na atom. Są za tym pewne argumenty…
Wykorzystanie energii z szybko przyrastających w Polsce OZE będzie ograniczane do 2040 r., aby system elektroenergetyczny „pomieścił” energetykę jądrową. Z perspektywy rynkowej to marnotrawstwo, ale w ujęciu bezpieczeństwa państwa, być może uzasadnione.
Analiza Instrat
W najnowszej analizie fundacji Instrat autorstwa Bernarda Swoczyny pojawia się niezwykle istotna konkluzja, która zasługuje na nagłośnienie w mediach. Jak pisze Swoczyna: „ministerialne plany przewidują dla OZE nowe zagrożenie – przymusowe ograniczenia mocy. W docelowym punkcie prognozy, czyli w 2040 roku, aż 70 TWh energii odnawialnej nie zostaje wykorzystane. Jest to między innymi spowodowane tym, iż prąd wytwarzany w elektrowniach jądrowych i kogeneracji oraz działających na minimum technicznym jednostkach węglowych i gazowych ma priorytet nad źródłami odnawialnymi”.
„Rządowe plany zakładają, że za kilkanaście lat w pierwszej kolejności zapotrzebowanie odbiorców pokrywane będzie z atomu. W efekcie produkcja z OZE odpowiadająca aż 40% całkowitego obecnego zapotrzebowania będzie tracona. To całkiem szokujące, że oficjalne strategie zakładają planowane marnotrawstwo energii” – dodaje analityk Instrat.
Za i przeciw podejścia rządu do OZE oraz atomu
Przekładając ustalenia Swoczyny na zrozumiały język trzeba przyjąć do wiadomości, że wnioski wynikające z oficjalnego, strategicznego dokumentu rządowego, są dla energetyki jądrowej co najmniej problematyczne. W obecnym reżimie regulacyjnym Unii Europejskiej szybki przyrost OZE i generacji taniej, niskoemisyjnej energii z fotowoltaiki i turbin wiatrowych w zasadzie nie pozostawia miejsca na rynku elektrowniom jądrowym. Widać to zresztą dość dobrze w Finlandii. 17 maja br. rynkowa cena energii w tym kraju wynosiła 0,3 eurocenty za kilowatogodzinę. Operator Fingrid musiał zmniejszyć moc reaktora trzeciego elektrowni Olkiluoto uruchomionego w kwietniu z czternastoletnim opóźnieniem przez nadpodaż ze źródeł odnawialnych.
No dobrze, ale pobawmy się w adwokata diabła. Instrat to progresywny think – tank silnie wspierający OZE i w jego analizie nie wybrzmiało kilka aspektów istotnych dla całej sprawy. Po pierwsze, rynek unijny został skonstruowany „pod OZE”, więc porównywanie konkurencyjności źródeł preferowanych
przez Brukselę, z tymi które do priorytetowych nie należą jest co najmniej problematyczne. Zresztą obecne zmiany zachodzące w Zielonym Ładzie jako wypadkowa sporów francusko – niemieckich (czego skutkiem było wpisanie energetyki jądrowej do tzw. taksonomii czy uwzględnienie jej w załącznikach do strategicznego dokumentu Net Zero Industry Act) mogą w niedalekiej przyszłości istotnie wzmocnić atom w aspekcie regulacyjnym. Nic nie jest tu jeszcze przesądzone.
Poza tym energetyka jądrowa to źródło, które ma pracować u podstaw systemu elektroenergetycznego zastępując węgiel i gaz. To rzecz nie bez znaczenia dopóki nie opracujemy komercyjnych magazynów energii na masową skalę, które będą magazynować prąd sezonowo. Nawet zaawansowane modele meteorologiczne i rozwiązania takie jak demand response czy elastyczna wymiana transgraniczna nie zapewnią operatorowi systemowego poziomu bezpieczeństwa takiego jak zrobią to źródła całkowicie dyspozycyjne. Wyciągajmy wnioski z błędów Energiewende zamiast je powielać…
Co z tego wynika?
Rosnącym problemem w polskiej transformacji energetycznej jest stan sieci. Szybki przyrost OZE jest ograniczany przez rząd z obaw o stabilność systemu, co wynika z ograniczeń infrastrukturalnych. Niestety istniejące dokumenty strategiczne potwierdzają, że nie uda się rozwiązać tego problemu do 2040 r.