Nowy pakiet sankcji UE na Rosję może uderzyć w ceny diesla
Już 5 lutego wejdzie w życie nowy pakiet unijnych sankcji uderzających w Rosję. Chodzi o restrykcje dotyczące produktów ropopochodnych. Tymczasem w Europie brakuje mocy rafineryjnych, które byłyby w stanie zaspokoić zapotrzebowanie na popularnego diesla.
Coraz więcej sankcji obejmuje Rosję
Od grudnia UE wspólnie z krajami G7 wdrożyła system obostrzeń dotykający żywotnego elementu funkcjonowania rosyjskiej gospodarki. Chodzi o sankcje na mieszanki eksportowe ropy z Rosji takie jak popularny Urals. Dzięki działaniom Zachodu "krwawe baryłki" nie mogą trafiać "z morza" na rynki UE oraz G7. Jedynie stanowisko Węgier wymusiło uczynienie wyjątku od nowych przepisów dla surowca dostarczanego drogą lądową poprzez pamiętający czasy sowieckie system rurociągowy Przyjaźń.
Dodatkowo na rosyjską ropę nałożono limit cenowy. Nie można jej sprzedawać powyżej 60 dolarów za baryłkę. Ma to z jednej strony stabilizować globalne ceny tego kluczowego węglowodoru, a z drugiej strony minimalizować zyski Kremla. Ponad 40 proc. dochodów czerpanych przez budżet centralny Federacji Rosyjskiej pochodziło z zysków z eksportu ropy. W tym kontekście to właśnie handel tym surowcem pozwala władzom w Moskwie finansować ludobójczą wojnę na Ukrainie.
Czas na olej napędowy i opałowy
Zachód w dalszym ciągu prowadzi wewnętrzne rozmowy na temat zacieśniania reżimu sankcyjnego. Bardzo aktywna jest Polska, która wspólnie z Niemcami chciałaby objęcia restrykcjami północną nitkę systemu rurociągowego Przyjaźń biegnącą przez terytoria: rosyjskie, białoruskie, polskie i niemieckie.
Tymczasem już 5 lutego Federację Rosyjską obejmą nowe obostrzenia dotyczące zakazu eksportu oleju napędowego (popularnego diesla) i opałowego. Z jednej strony bardzo mocno uderzy to we władze w Moskwie, z drugiej strony takie działania prawdopodobnie okażą się bardzo dotkliwe także dla UE.
W ubiegłych latach aż 30 proc. diesla w Polsce pochodziło z importu. W tym 65 proc. właśnie z Rosji. W całej UE występuje zresztą deficyt mocy rafineryjnych w zakresie oleju napędowego, na naszym rynku z pewnością wzmocniony dostawami na potrzeby ukraińskiej armii. W ostatnich tygodniach PKN Orlen przy okazji dyskusji o cenach na stacjach, przyznał że kwestia podażowa bywa problematyczna m.in. w związku z zaopatrywaniem Ukrainy w paliwa niezbędne dla prowadzenia działań wojskowych. Ciężki sprzęt zużywa przede wszystkim olej napędowy.
W lutym bądź w marcu czeka nas zatem rynkowe "sprawdzam" w zakresie zapewnienia Polakom zaopatrzenia w diesla. Nie powinno go zabraknąć, ale kwestią dyskusyjną pozostaje jego cena. Większość ekspertów twierdzi, że znacznie zdrożeje.
Unijne sankcje na rosyjską ropę nie są bezzębne. Na Kremlu zdziwienie i złość
Co z tego wynika?
W ubiegłym roku, gdy wybuchała wojna na Ukrainie, Polacy wypowiadali się solidarnie o gotowości poniesienia kosztów związanych z zakończeniem importu rosyjskiej ropy i paliw. PKN Orlen rozpoczął wtedy błyskawiczną dywersyfikację dostaw. Od kwietnia do lipca obniżył żużycie surowca z Rosji w swoich instalacjach z prawie 50 do 30 proc. (dziś jest to 10 proc.). Ten proces kosztował koncern 3 mld zł.
Jednocześnie grudniowa dyskusja o cenach paliw pokazuje, że wysokie ceny na stacjach są mocno krytykowane. Podobna dychotomia może być widoczna w przypadku szybkiego wzrostu cen diesla, mimo że to zjawisko będzie mieć charakter stricte geopolityczny (podobnie jak proces rosnących w całej Europie marż rafineryjnych).
Pewną niewiadomą pozostaje ewentualna skala fałszowania pochodzenia komponentów potrzebnych do wyprodukowania diesla. W przeciwieństwie do ropy taki produkt nie posiada certyfikatu umożliwiającego określenie dostawcy. Identyfikacja jest możliwa głównie poprzez laboratoryjne określenie zasiarczenia produktu, co przy odrobinie wysiłku można utrudnić. Nie wykluczone więc, że sankcje UE okażą się dziurawe, choć kwestią dyskusyjną jest poziom ewentualnych fałszerstw.