Handel wysokich częstotliwości HFT nie jest taki zły dla inwestorów indywidualnych, jak go malują
Tak przynajmniej twierdzą naukowcy z szacownego Columbia University. Uważają, że poprawia on płynność obrotu, a więc pośrednio podwyższa efektywność rynku.
Trójka naukowców Merritt B. Fox (Columbia University), Gabriel V. Rauterberg (University of Michigan) i Lawrence R. Glosten (Columbia Law School) wzięła pod lupę to, co dzieje się na rynku akcyjnym. I doszła do zaskakujących wniosków. Napisała bardzo kontrowersyjną książkę “The New Stock Market: Law, Economics, and Policy” (Columbia University Press, 2019).
Niecne działania mają dobre skutki uboczne
Fox, Glosten oraz Rauterberg postawili niezwykle śmiałą tezę. Według nich inwestowanie w wartość szkodzi rynkowi, gdyż zmniejsza jego płynność. Tymczasem takie praktyki, jak handel HFT (high-frequency trading) podnoszą płynność. Przypomnijmy, że HFT to handel na giełdzie w ułamkach sekundy, niedostrzegalny dla inwestorów indywidualnych. Specjalizują się w nim firmy inwestycyjne wykorzystujące automaty (roboty), które zawierając takie transakcje wyprzedzają zlecenia kup / sprzedaj nadchodzące od pospolitych graczy.
Mało tego, według nich HFT przyczynia się do tego, że rynek staje się bardziej efektywny. Czyli że w cenach akcji odzwierciedlone jest więcej aktualnych informacji o danej spółce.
Mało tego, według Foxa, Glostena oraz Rauterberga wszelkie oszustwa, jakie są spotykane na rynku kapitałowym, mają pewne pozytywne aspekty. Na przykład przyczyniają się do bardziej efektywnej alokacji dóbr kapitałowych. Mówiąc kolokwialnie, to znaczy, że pieniądze przepływają od głupszych do mądrzejszych uczestników rynku.
Zobacz także: Znany inwestor sprzedał akcje Berkshire Hathaway, bo ma dość przepuszczania okazji inwestycyjnych przez Warrena Buffetta
Jak zmienić model nadzoru nad rynkiem kapitałowym
Książka “The New Stock Market” zaskakuje, ale ma też słabe strony. Jak zwraca uwagę Martin Fridson na portalu CFA Institute w recenzji, autorzy zbyt często krytykują aktualny stan badań na temat rynku giełdowego i zbyt często wskazują na niezbadane obszary oraz niedostatki wiedzy.
„Skoro wiedza naukowa o rynku giełdowym jest niepełna, to w jaki sposób autorzy mogą być pewni stawianych tez? Wskazują na to, że postrzeganie nieuczciwych działań rynkowych tylko i wyłącznie jako szkodliwe jest błędem, ale z drugiej strony nie ukrywają, że są za regulacjami i interwencjami nadzorów. Widać tutaj pewną sprzeczność” – zwraca uwagę Martin Fridson.
Zdaniem Fridsona, niektóre pomysły zawarte w omawianej książce to pójście zdecydowanie za bardzo na skróty. Autorzy proponują np. likwidację nadzoru giełdowego i wprowadzenie zasady, że spółki giełdowe mogą płacić analitykom za raporty o nich samych. Miałoby to być rozwiązanie wzorowane na tym, które funkcjonuje na rynku agencji ratingowych. Przypomnijmy jednak, jak fatalnie spisały się agencje przed kryzysem z lat 2007-09...
Można mieć też wątpliwości, czy teza o tym, że zabezpieczone obligacje są bardzo wrażliwe na informacje dotyczące emitenta jest prawidłowa. Jest ona podważana przez zarządzających, banki inwestycyjne i niezależne organizacje badawcze.
„Tym niemniej, książka The New Stock Market jest imponującym osiągnięciem, otwierającym drogę na nowe pola badawcze dotyczące rynku kapitałowego. Zasługuje na uwagę zarówno świata naukowego, jak i inwestycyjnego” – podsumował swoją recenzję Martin Fridson.
Dostrzeganie pozytywnych aspektów działań oszustów i cwaniaków na giełdzie przez naukowców musiało kiedyś nastąpić. Pytanie co jest ważniejsze: „czystość” czy „efektywność” rynku?