Przejdź do treści

udostępnij:

Kategorie

Wojciech Iwaniuk, prezes Inner Value - "Na polskiej giełdzie nie ma już miejsca dla słabych spółek"

Udostępnij

Kiedyś pracował jako dziennikarz działu gospodarczego w Rzeczpospolitej, a dzisiaj prowadzi jedną z największych agencji relacji inwestorskich w Polsce. Wojciech Iwaniuk być może nie jest jeszcze znany wielu inwestorom, ale agencja, którą założył, czyli InnerValue już z pewnością tak. To firma, która odpowiada za komunikację oraz zarządza relacjami inwestorskimi wielu spółek, w które inwestujemy. Wspierała i wspiera m.in. takie spółki jak CD PROJEKT, Energa, GetBack, LiveChat, Selvita, czy NEUCA.

Właśnie dlatego postanowiliśmy porozmawiać z Wojciechem Iwaniukiem o tym, w jakiej sytuacji znajduje się polski rynek giełdowy, jaka przyszłość go czeka oraz czym są dobre relacje inwestorskie. Zapraszamy do lektury ciekawej rozmowy, z której wynika, że wciąż jest nadzieja dla polskiej giełdy.

Paweł Biedrzycki: PR jest dzisiaj na pewno źle postrzegany w Polsce, trochę jako forma manipulacji, a jak jest z relacjami inwestorskimi, czyli krótko mówiąc z IR-em?

Wojciech Iwaniuk: Bardzo daleki byłbym od tego, aby tak postrzegać działalność w zakresie PR czy IR. To jest strategia, która dzisiaj moim zdaniem nie ma racji bytu. Dzisiaj dobre relacje inwestorskie (IR) to otwartości i uczciwość. Role relacji inwestorskich widzę jako swoistego katalizatora w dotarciu do inwestorów oraz zrozumieniu przez nich spółki i jej modelu biznesowego. Musimy pamiętać, że relacje inwestorskie to segment, który trafia do najbardziej wyedukowanych i najbardziej świadomych odbiorców. Myślę, że doświadczeni latami bessy, hossy i różnych giełdowych historii inwestorzy są bardzo trudną grupą do manipulowania.

W jednym z wywiadów powiedziałeś „Hasło >>dobry wynik sam się obroni można włożyć między bajki”. Co to oznacza?

Z jednej strony trafiamy z przekazem do najbardziej wyedukowanej grupy odbiorców, ale z drugiej, dociera do nich bardzo dużo różnych informacji. Jeśli nie zadbamy o ich uwagę, w odpowiedni sposób nie zaprezentujemy im, co dana spółka osiągnęła i jakie są jej perspektywy, to oni sami nie mają ani siły ani ochoty, żeby do tego dotrzeć.

Mogą tego nie zauważyć?

Tak. Przytoczę jako przykład taką historię z życia wziętą. Kiedyś jeden zarządzający wyszedł ze spotkania ze spółką giełdową. Bardzo mu się ta spółka podobała, a spotkanie przebiegło w pozytywnej atmosferze. Uzyskał odpowiedzi na wszystkie pytania. Po spotkaniu mi jednak powiedział: „Panie Wojtku, ta spółka jest tania i ona będzie dalej tania.” Sposób komunikacji, przekazywania tych informacji był tak nieatrakcyjny z jego punktu widzenia, a przez to również z punktu widzenia reszty inwestorów, że on po prostu pokusił się o takie stwierdzenie. I poniekąd ono jest prawdziwe.

Zaangażowanym inwestorom oczywiście zależy na znalezieniu podmiotu, który jest relatywnie tani, względem porównywalnych spółek. Z drugiej jednak strony zawsze należy zadać sobie pytanie, z czego ta atrakcyjna wycena wynika. Czy jesteśmy w stanie w taki sposób przedstawić spółkę, jej model biznesowy, plany rozwoju, przyszłe wyniki oraz perspektywy, aby tę lukę w wycenie zniwelować? Istnieją przecież spółki, które są przewlekle uważane za niedowartościowane, ale to samo z siebie się nie zmieni.

Co dobrze prowadzone przez spółkę relacje inwestorskie dają inwestorom, zwłaszcza przyszłym?

Przede wszystkim spółki, które regularnie prowadzą relacje inwestorskie dają poczucie bezpieczeństwa. Nikt z nas nie chciałby być akcjonariuszem spółki, która się w ogóle nie komunikuje z inwestorami, nawet jeżeli ma najlepsze wyniki finansowe. Chyba, że jest to poparte jakąś ponadprzeciętną dywidendą, która jest bardzo policzalnym miernikiem inwestycji. Jeżeli dzisiaj spółka zachowuje się uczciwie wobec akcjonariuszy i nie jest to tylko okres emisji akcji, czy obligacji, to istnieje dużo większa szansa, że będzie nadal się komunikować w przyszłości. Nie będzie to natomiast spółka, która starym giełdowym zwyczajem komunikuje się z akcjonariuszami tylko wtedy, gdy coś od nich chce, a mianowicie gdy potrzebuje pieniędzy.

Zobacz także: Dlaczego warto inwestować w spółki, które prowadzą dobre relacje inwestorskie

Zatem stare giełdowe powiedzenie „brak wiadomości = złe wiadomości” to prawda?

W dużym stopniu tak. Pamiętajmy, że inwestorzy giełdowi to prawie zawsze inwestorzy mniejszościowi i rozdrobnieni. Mają nieduży wpływ na radę nadzorczą czy zarząd. Nie wiedzą co się dzieje w spółce. Jeżeli spółka się nie komunikuje, to inwestorzy nie mają dostępu do szeregu informacji, np. o nowych umowach czy kontrahentach. Pojawiające się nowe informacje operacyjne mogą skłonić nowych inwestorów do wejścia w daną inwestycję, a tych starych inwestorów utwierdzają, że wszystko idzie zgodnie z planem i mogą być spokojni o swoje pieniądze.

Czy Twoim zdaniem polski inwestor się w ostatnich latach zmienił, jest bardziej ufny czy nieufny?

Uważam, że szczyt naiwności wśród inwestorów mamy za sobą. Bessa, która rozpoczęła się od kryzysu subprime w 2008 w Stanach Zjednoczonych na trwałe wyleczyła osoby niezwiązane z rynkiem kapitałowym z inwestowania. Dzisiaj nawet inwestorzy indywidualni są dobrze przygotowani do rozmów ze spółką. Nasza giełda w czasie tej hossy nie przejawia nastrojów euforycznych. Historia wciąż rosnącej giełdy oraz odnoszących sukcesy inwestorów, którzy kiedyś notowali gigantyczne zyski, bo praktycznie wszystkie spółki rosły prawdopodobnie już się nie powtórzy. Tacy inwestorzy nie mają dzisiaj szans na spektakularne sukcesy na GPW.

Wojciech Iwaniuk Inner Value
Przede wszystkim spółki, które regularnie prowadzą relacje inwestorskie dają poczucie bezpieczeństwa. Nikt z nas nie chciałby być akcjonariuszem spółki, która się w ogóle nie komunikuje z inwestorami, nawet jeżeli ma najlepsze wyniki finansowe.

Masz jakąś złotą radę na dobre relacje inwestorskie?

Dobre relacje inwestorskie zawsze idą w parze z porządkiem organizacyjnym i stabilną sytuacją w danych spółkach, przewidywalnym zarządem i radą nadzorczą. Tak naprawdę on nie wynika z niczego konkretnego. Po prostu nie da się zrobić cudów. Spójrzmy na firmy, prowadzące relacje inwestorskie w sposób modelowy: CD Projekt, Selvita, LiveChat. Te spółki nie wyskakują z lodówki tylko konsekwentnie przyzwyczajają inwestorów do określonych działań, a potem je prowadzą. Jeżeli biznes się rozwija i nie ma jakichś kryzysowych sytuacji, to te działania wtedy zupełnie wystarczają.

My mamy ambicję przynajmniej w odniesieniu do tych spółek, z którymi współpracujemy i które są na ścieżce wzrostowej, żeby co kwartał podnosić jakość tej komunikacji. Uważam, że najgorszą rzeczą w relacjach inwestorskich jaką można zrobić, to na początku podać za dużo inwestorom, a potem im to zabrać. Nie namawiam więc spółek, żeby od razu rzucać się na głęboką wodę. Należy systematycznie podnosić jakość komunikacji i dokładać kolejne elementy, które dla inwestorów są istotne oraz konsekwentnie budować reputację.

Zobacz także: "Są spółki, w których akcjonariusz mniejszościowy jest traktowany jak frajer-pompka" - rozmowa z Andrzejem S. Nartowskim

Czy są na Polskiej giełdzie dobre spółki, które nie zostały jeszcze odkryte ze względu na brak dobrych relacji inwestorskich?

Pytanie, co to są dobre spółki. Trudno to zdefiniować. Sytuacja spółek zmienia się dynamicznie. Spółka która dzisiaj nie jest perłą, jutro może okazać się strzałem w dziesiątkę. Wspomniana Selvita, z którą zaczęliśmy współpracować była notowana na NewConnect i w zasadzie była zupełnie nieodkrytym bytem dla inwestorów. Specyfika modelu biznesowego i złożoności prowadzonych przez nią prac badawczych powodował, że ludzie sami nie byli w stanie tych informacji przetworzyć oraz zrozumieć.

Kolejnym przykładem są gry komputerowe. Pamiętam jak 6-7 lat temu organizowaliśmy roadshow z funduszami inwestycyjnymi i CD PROJEKTEM. Wiele z nich nawet nie chciało się spotkać. Uważało, że jest to firma produkująca jakąś rozrywkę dla dzieci i zupełnie nie kojarzyli tego z poważnym biznesem. Dzisiaj CD Projekt jest niekwestionowaną gwiazdą naszej giełdy. Mamy również spółki prowadzące wieloletnie działania, które w końcu prowadzą do dużych i przełomowych zdarzeń np. WindMobile, dzisiaj Ailleron też jest przykładem spółki, która jeszcze przed chwilą była postrzegana przeciętnie, a teraz wyrasta na kolejną technologiczną gwiazdę.

A takie zwykłe spółki prowadzące zwykły biznes, które są niedoceniane, bo np. nie płacą dywidendy? Jest dla nich szansa, że jeżeli zaczną prowadzić lepsze relacje inwestorskie, to zaczną się nimi interesować inwestorzy?

Na pewno jest szansa na wyrównanie wyceny względem porównywalnych spółek. Jedna rzecz to jest wycena, a druga czy jest ona transakcyjna, czyli czy ktoś w danym momencie w danym czasie po tej cenie, która jest na giełdzie chciałby kupić te akcje. Bez wątpienia, aby coś takiego osiągnąć szalenie ważne jest to, żeby firmy się komunikowały. Natomiast nie widzę bardzo świetlanej przyszłości dla średniej wielkości typowych przemysłowych biznesów na giełdzie z tego powodu, że liczba regulacji cały czas się zwiększa. Takie obciążenia dla małych spółek mogą być znaczące i zauważalne. Zaangażowanie zarządu, czas poświęcony na komunikację - jeśli nie przynosi efektów, to są to dni wyjęte z pracy plus dodatkowe koszty.

Myślę, że dzisiaj w wyniku zmian występujących na polskim rynku np. reformy OFE, dramatycznie zmieniła się architektura naszej giełdy. Pamiętajmy, że przez lata nasza giełda dawała bardzo dużą premię ze względu na to, że płynęły środki do OFE i one musiały być inwestowane na polskim rynku. Wtedy nawet średniej jakości spółki, wchodzące na giełdę mogły liczyć na popyt ze strony funduszy emerytalnych. OFE kupowały te akcje i jak to się często mówi odkładały na półeczkę. Dzisiaj nie ma miejsca na polskiej giełdzie dla słabych spółek. To co jest krzepiące i w czym ja widzę nadzieję dla naszego rynku kapitałowego to kwestia ogromu środków płynących w kierunku firm technologicznych, biotechnologicznych oraz startupów. Uważam, że w ciągu 2-3 lat możemy się spodziewać na polskie giełdzie debiutów ciekawych i nowoczesnych, technologicznych firm, które będą miały już sprawdzone modele biznesowe z osiągnięciami i wiarygodnymi inwestorami, czy aniołami biznesu je wspierającymi.

Czyli to jest dobra zmiana jeśli idziemy w kierunku spółek, które coś tworzą i mają pewne know how? Zmiany w OFE są zatem pozytywne dla rynku kapitałowego?

Moim zdaniem, ostatecznie te zmiany będą pozytywne dla struktury naszego rynku. Jednak dzisiaj będą dla niego trudne. Mamy przecież na rynku domy maklerskie, pośredniczące w transakcjach, którym spadają prowizje i od kwartałów notują straty. Mamy również zarządzających OFE oraz inne grupy podmiotów, które będą musiały się odnaleźć w zupełnie nowej rzeczywistości. Brokerzy w przeszłości prowadzili o wiele łatwiejszy biznes, bo mieli naturalnych nabywców na oferowane akcje, czyli OFE. A dzisiaj tego nie ma. Teraz trzeba się dużo bardziej napracować, żeby utrzymać się na tym rynku, już nie mówiąc o tym, żeby zaistnieć. Pewnie część podmiotów z tego powodu zakończy działalność, ale zmiany są nieuniknione.

Czym różni się budowanie relacji inwestorskich w spółce technologicznej, od zwykłej?

Przede wszystkim to są zupełnie inne procesy. O sukcesie spółki technologicznej decyduje jej historia inwestycyjna oraz wiarygodność. Te spółki nie mają majątku – to zasadnicza różnica. One nie są wyceniane przez przepływy pieniężne, stopę dywidendy czy poprzez aktywa, tylko przez perspektywy, rynek, na którym działają, wiarygodność zarządu. Są to zupełnie inne podmioty. Wycena majątkowa spółek technologicznych ma się nijak do wyceny giełdowej. To perspektywa tutaj jest zdecydowanie ważniejsza. Natomiast wszyscy inwestorzy muszą pamiętać, że dużo z tych przedsięwzięć, mających duży potencjał i tak się nie uda. Dopóki jest to porażka biznesowa, a nie oszustwo, to mieści się to moim zdaniem w reguły gry giełdowej, bo do tego służy giełda, aby rozpraszać ryzyko.

Czy spółki technologiczne, których jest coraz więcej na polskiej giełdzie bez dobrych relacji inwestorskich nie mają szansy zaistnieć?

Relacje inwestorskie z ich punktu widzenia to jest podstawa. Charyzmatyczny prezes z wizją to jest duże aktywo takiej spółki. Pamiętajmy, że w tym przypadku determinacja zarządu w dążeniu do celu jest w dużej mierze wyznacznikiem tego, czy dana spółka odniesie sukces czy nie. Z reguły osoby uparcie idące do przodu, nie poddające się mimo przeciwności losu w końcu odniosą sukces. Powiem tak: dla firm finansujących się kapitałem akcjonariuszy, a nie własnymi przepływami, relacje inwestorskie to absolutny core biznes! Można im pomóc go realizować albo trochę ich tego nauczyć.

Brak naturalnego kupującego, czyli OFE też stymuluje to, że konkurencja o środki jest dużo większa i musimy się bardziej starać?

Rynek na pewno jest dużo płytszy. Widać to np. po ofertach Play Communications i Getback. Dwie duże oferty publiczne na kilka tygodni praktycznie zahamowały hossę na naszej giełdzie. Perspektywy gospodarki są bardzo dobre, tylko potrzebne są jeszcze pieniądze, które w to uwierzą i wzrost udziału inwestorów indywidualnych. Pierwsze takie sygnały już są. Natomiast jeśli chodzi o fundusze inwestycyjne, to mieliśmy do czynienia z odpływami. Widać było, że miesiąc czy dwa ujemnych wyników, nawet niedużych strat w funduszach akcyjnych spowodowały, że uczestnicy TFI zagłosowali nogami i wycofali środki. Bez tych środków ciężko będzie o taką euforyczną hossę, z którą w historii już mieliśmy do czynienia. Pytanie jednak, czy takiej hossy chcemy. Ona też zawsze niesie za sobą ofiary w postaci tych najmniej świadomych osób, które na samym końcu dopiero się do niej przyłączają.

Czy jeżeli przychodzi do was firma, która chce skorzystać z waszych usług, to zawsze jest mile widziana czy czasami odmawiacie współpracy?

To nie jest tak, że wszystkie firmy są mile widziane. Niejednokrotnie odmawialiśmy współpracy. Natomiast musimy rozgraniczyć dwie rzeczy i to jakie jest podejście do tego typu usługi. My mamy ambicję stania się firmą prowadzącą outsourcing w zakresie wszystkich obowiązków, które dana spółka musi wypełniać w związku z obecnością na giełdzie. Od tych miękkich rzeczy, czyli equity story, prezentacji, komunikatów prasowych, poprzez wsparcie w zakresie obowiązków informacyjnych, sprawozdań finansowych, czy tłumaczenie raportów bieżących i okresowych. Trzeba do tego podchodzić w różny sposób, więc ta usługa jest świadczona na różnych polach.

A co z rynkiem długu, dlaczego u nas bardziej rozwinął się rynek akcji, a nie obligacji?

To jest pewien paradoks, który w skali rynku światowego jest anomalią. Na rynkach rozwiniętych rynek długu jest zdecydowanie większy od rynku akcji. Oczywiście są to dużo mniej spektakularne transakcje, ale wszystkie największe banki inwestycyjne pieniądze zarabiają nie na akcjach, tylko na obligacjach. Wynika to również ze struktury zadłużenia przedsiębiorstw. W Polsce firmy finansują się długiem bankowym, a banki bardzo chętnie finansują tego typu podmioty. Na Zachodzie, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, nie mamy do czynienia z tego typu sytuacją. Tam jest bardzo dużo długu prywatnego, jest bardzo dużo wyemitowanych obligacji do osób z zewnątrz.

Można wyliczyć kilka powodów dlaczego u nas jest inaczej. Silny sektor bankowy, który w dużej mierze finansuje przedsiębiorstwa i bardzo słaby z kolei tworzący się dopiero sektor oszczędności kapitałowych Polaków. Z powodu wcześniejszej sytuacji politycznej nie wytworzyły się majątki rodzinne, ani duże fundacje posiadające duże środki. Nie ma tradycji zarządzania majątkiem.

Instytucja family offices dzisiaj dopiero u nas powstaje. U wszystkich naszych sąsiadów od zachodu i południa, czyli w Austrii, Szwajcarii czy Niemczech tego rodzaju usługi to jest norma. Ponadto nasz rynek obligacji korporacyjnych trochę popełnił falstart. Dużo firm pomyliło obligacje z akcjami i zapomniało, że trzeba je wykupić i oddać pożyczone środki inwestorom. To się odbiło na pewno mocno czkawką. Drugą kwestią jest to, że polscy inwestorzy w przypadku rynku obligacji nie akceptują wysokiego oprocentowania obligacji. Jeżeli zatem przedsiębiorstwo jest ryzykowne i miałoby wyemitować obligacje na 20%, to nikt tego nie kupi. Potrzebne jest zrozumienie dla takiego oprocentowania, żeby z punktu matematycznego to miało sens.

Zobacz także: "Banki najgorsze mają już za sobą" - rozmowa z Piotrem Osieckim, prezesem Altus TFI

Myślisz, że relacje inwestorskie będą się w Polsce dalej rozwijały, w którym kierunku będą ewoluowały?

Myślę, że tak. Będzie dużo więcej spółek z doświadczeniem w komunikacji z inwestorami, bo same na wcześniejszym etapie rozwoju pozyskały od nich środki na rynku niepublicznym. Może będą bardziej wyspecjalizowane np. w raportowaniu, newsletterach, zdawaniu relacji z tego, co w danym przedsiębiorstwie aktualnie się dzieje. Na pewno IR będzie ewoluował. Moim zdaniem, poziom relacji inwestorskich będzie się zdecydowanie podnosił, bo zmianie ulegnie także struktura spółek, które będą to uważały za jeden z podstawowych czynników działalności. Pamiętajmy również, iż relacje inwestorskie mocno się wpisują we wszystkie koncepty zrównoważonego prowadzenia biznesu. Dużo osób, szczególnie tych inspirujących się kulturą zachodu, podąża w kierunku takiego prowadzenia biznesu.

Spółki będą budowały własne kanały dotarcia do inwestorów np. profile na Twitterze i Facebooku to norma, plus newslettery. Coś jeszcze?

W Stanach Zjednoczonych, Twitter może być oficjalnym kanałem komunikacji z inwestorami, co jest znakiem czasu. To akurat było związane ze sprawą Netflixa, gdzie Prezes wspomnianej spółki podał zsumowaną liczbę pobrań na swoim serwisie. Później toczyła się dyskusja, czy jest to informacja cenotwórcza i czy można ją publikować za pośrednictwem Twittera. Na pewno te własne kanały będą ważne. Jednak trzeba pamiętać, że jeśli spółka chce pozyskać nowych inwestorów, to nie można się komunikować tylko swoimi kanałami, ale zdobywać także inne. Media społecznościowe zyskują też inne znaczenie w komunikacji. Rozwój technologii, funkcjonowanie biznesu w reżimie 4.0, sprawia, że każdy – również inwestorzy – może obserwować życie firmy od środka. To szczególne wyzwanie dla osób prowadzących kanały social media, które muszą wiedzieć, że adresatami ich komunikatów, postów, tweetów są nie tylko pracownicy, czy klienci. Inwestorzy cenią sobie wiedzę pozafinansową o spółce i obserwują poczynania firm ze swojego portfela również w innych obszarach, nie tylko w relacjach inwestorskich. Post o imprezie integracyjnej w drogim klubie czy przeprowadzce w luksusowe biuro, w momencie trudnej sytuacji finansowej w firmie, może być dwuznacznie odebrany przez inwestorów.

Zobacz także: Prześwietliliśmy profile spółek giełdowych na Twitterze. Oto 11 najlepszych, które każdy inwestor powinien śledzić

Jakie wyzwania stoją przed branżą relacji inwestorskich, regulacje prawne jak MAR, czy coś innego?

Nie, to jest coś z czym po prostu trzeba żyć. Tak czy inaczej rynek się do tego dostosuje. Nie wiem jakie są największe wyzwania przed branżą. Natomiast wiem jakie są przed nami. Kierunek, w którym my patrzymy to zagranica. Nie chodzi mi tylko o otworzenie rozbudowanej działalności zagranicą, bo to nie są nasze kluczowe kompetencje. Patrząc na udział w obrotach na polskiej giełdzie to, połowę stanowią inwestorzy zagraniczni. Jest taki mit, że spółki polskie są za małe, żeby inwestor zagraniczny się nimi zainteresował. Spróbujemy z nim trochę powalczyć, bo oczywiście dla Black Rock największego funduszu inwestycyjnego na świecie są za małe.

Jednak już architektura funduszy inwestycyjnych w Londynie jest zupełnie inna. Tam są tysiące podmiotów inwestujących w różne branże i różnej wielkości firmy. To będzie coś, co będziemy chcieli udrożnić dla polskich spółek. Z drugiej strony, chcemy również polskim inwestorom pokazać trochę spółek z zagranicy, prowadzących aktywnie biznes w naszym regionie, które mogą być ciekawą ofertą inwestycyjną. Wyzwaniem na pewno są globalizacja i zanikanie barier. Czy polskie TFI będą inwestowały na warszawskiej giełdzie czy zagranicznej zależy w dużym stopniu od nich. Przede wszystkim wprowadzenie euro mogłoby wprowadzić taką rewolucję. Coraz więcej mamy takich inicjatyw jak fundusz Arkadiusza Bebela czy Rafała Dobrowolskiego, gdzie zarządzający z Polski próbują swoich sił zagranicą. Zatem przepływ kapitału wraz z upadkiem premii za OFE spowoduje, że ta praca stanie się dla wszystkich trudniejsza i bardziej wymagająca. Wszyscy jeszcze muszą się dużo nauczyć i zrobić wiele rzeczy, aby nasz rynek kapitałowy poszedł do przodu.

Jesteś z wykształcenia dziennikarzem, dlaczego zacząłeś pracę akurat jako dziennikarz finansowy?

Mam wykształcenie humanistyczne z naciskiem na nauki społeczne. Zawsze chciałem pracować przy rzeczach ważnych i dużych. Nigdy nie myślałem np. o zawodzie lekarza. Jest to bardzo ważny uczestnik społeczeństwa, ale wykonuje pracę, którą robi na rzecz jednej osoby lub grupy osób. Mnie interesowało zawsze szersze spojrzenie na rzeczywistość. Przez pewien czas byłem zafascynowany polityką. Jednak kiedy się temu bliżej przyjrzałem i poznałem mechanizmy, które tym rządzą, to bardzo się wtedy zniechęciłem. Jedyny obszar, który mi odpowiadał był zbieg nauk społecznych i ekonomii, ze szczególnym uwzględnieniem polityki gospodarczej i makroekonomii z punktu widzenia szerszego spojrzenia na zmiany. Stąd zainteresowanie również dziennikarstwem, bo ono pełni również ważną rolę społeczną. Dla młodej osoby to wyróżnienie, bo w jakiś sposób współtworzy to, jak jest postrzegany nasz świat. Ta praca dawała mi dużo satysfakcji plus nieograniczone możliwości poznawania nowych ludzi. To jest główny i istotny element mojego życia zawodowego. Bardzo lubię pracę z ludźmi i mam taką zasadę, że każdego dnia staram się poznać jedną nową osobę, związaną najczęściej z moją działalnością. To jest moja wewnętrzna zasada, która cały czas pozwala mi rozwijać swoją działalność

Czyli możliwość wpływania na rzeczywistość była ważna?

Uczestniczenie we współtworzeniu szerszego obrazu na pewno tak. Jak byłem dziennikarzem działu ekonomicznego „Rzeczpospolitej”, czy „Dziennika Gazety Prawnej” miałem nieograniczony dostęp do rozmówców i to było dla mnie bardzo atrakcyjne. Jeszcze jako stażysta umówiłem się na wywiad z wiceministrem gospodarki odpowiadającego za branże zbrojeniową i bardzo ważny wtedy problem stoczni. To wprawiło w zdumienie moich przełożonych, bo temat pomocy publicznej dla stoczni później przez kilka tygodni nie schodził z pierwszych stron gazet.

Dlaczego zdecydowałeś się zmienić zawód z dziennikarza na PR-owca, a właściwie IR-owca?

To efekt tego, jak widziałem rozwój swojej kariery. Do tego dochodził kryzys mediów, jaki się rozpoczął de facto kiedy w nich jeszcze pracowałem. Fakt jest taki, że rola tradycyjnych mediów maleje i systematycznie spada ich znaczenie. W pewnym momencie doszło też do erozji jakości głównych tytułów. Wpływ na to miały mniejsze budżety, związane z mniejszą sprzedażą. A to z kolei powodowało, że było mniej dziennikarzy, którzy mogli poruszać głęboko pewne tematy. To cały czas postępuje. Wtedy dokonałem takiej diagnozy, która moim zdaniem cały czas jest słuszna. Siła tworzenia kontentu z mediów przechodzi w kierunku spółek. Nie uważam, że moja rola jakoś się bardzo zmieniła. Z jednej strony tak, a z drugiej uczestniczę w tym samym krwiobiegu, tylko w innym miejscu. I cały czas mam wpływ na to, co nas otacza.

Czyli wpływasz na rynek u źródeł?

Systematyka i konieczność komunikacji ze strony spółek giełdowych skłania je częstokroć do działań, których same by nie podjęły. Dlatego czujesz się współtwórcą pewnych projektów.

Co jest bardziej odpowiedzialnym zajęciem bycie dziennikarzem czy PRowcem?

Myślę, że dziennikarz pełni pewną rolę społeczną. Nie ma co ukrywać, że będąc po drugiej stronie, czyli w PR ten czynnik zanika. Praca w PR wykonywana jest raczej z pobudek ekonomicznych, a nie poczucia misji. Widzimy obecnie na rynku jednak dziennikarzy, którzy bardzo dobrze odnaleźli się w nowej rzeczywistości, np. blogerzy. I pod względem finansowym radzą sobie bardzo dobrze, a przy tym realizują cały czas pewną misję. Pytanie, jakie się dzisiaj pojawia, to kim jest dziennikarz. To pojęcie się mocno rozmyło. Organizacje zrzeszające dziennikarzy to skostniałe twory, niespełniające już swojej roli. Po drugie, nowe media i przeobrażenia w komunikacji ludzi spowodowały, że dzisiaj możesz być tzw. PR-owcem, a po części pełnić również funkcję dziennikarza – recenzenta rzeczywistości. Przy czym wykorzystujesz swoje kanały komunikacji. Ja akurat tego nie robię, ale jest szereg osób tak działających.

Jak zmieniły się media finansowe, odkąd porzuciłeś dziennikarstwo?

Rynek medialny przez wiele lat był zacementowany. Wydawało się, że już nic nowego się nie wydarzy. Natomiast to przeobrażenie teraz dochodzi do ostatecznego momentu. Oczywiście znaczenie tradycyjnych mediów cały czas jest duże. Największe dzienniki ekonomiczne, czy nawet te mniejsze pozostaną i będą bardzo istotnym uczestnikiem rynku, ale nie jedynym, tak jak w przeszłości. Dzisiaj naszą opinię opieramy nie tylko o przekaz, który jest zawarty w gazetach, ale o wszystkie opinie występujące w internecie. Miejsc, gdzie możemy tego szukać jest dużo więcej, choćby Strefa Inwestorów. Jest to najlepszy przykład na to, że rozwijają się nowe inicjatywy, dostarczające bardzo profesjonalny kontent w wąskiej działce i trafiają do określonych odbiorców. Myślę, że to z kolei wpływać będzie na te bardziej ogólne media i w pewnym stopniu kształtować opinię publiczną. Popatrzmy na rynek telekomunikacyjny w Polsce. Mamy kilka serwisów, które codziennie śledzą poczynania telekomów, oceniają ich oferty, dostępność usług, błędy biznesowe, czy jakieś pozytywne zmiany, tam zachodzące. I osoby tworzące te serwisy są nierzadko ekspertami, którzy wypowiadają się później w ogólnych mediach. A teraz rynek giełdowy wypełniony jest coraz bardziej takimi podmiotami.

Dziękuję za rozmowę.

Udostępnij